BARDZO MI PRZYKRO, ALE W TYM MIESIĄCU NIE BĘDZIE ROZDZIAŁU. NIE DAM RADY. MAM ZA DUŻO LEKCJI I ZAJĘĆ DODATKOWYCH, WIĘC ZMIENIAM REGULARNOŚĆ DODAWANIA ROZDZIAŁÓW. RAZ NA DWA MIESIĄCE. (JAK BĘDĘ MIEĆ WIĘCEJ CZASU TO MOŻE RAZ NA MIESIĄC, NIE WIEM) TO TYLE.
DZIĘKI ZA UWAGĘ!
~WIKA AKA PONCZEK
Strony
niedziela, 20 września 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
Zmiany w sezonie drugim!
Heloł
Jak widzicie po tytule, tak. Wprowadzam zmiany w sezonie drugim.
Nie będą to jakieś spektakularne zmiany, ale kilka ich będzie.
-Wika aka ponczek
Jak widzicie po tytule, tak. Wprowadzam zmiany w sezonie drugim.
Nie będą to jakieś spektakularne zmiany, ale kilka ich będzie.
- Opowiadanie, będzie przez cały czas pisane narratorem.
- Koniecznie zajrzyjcie do zakładki "Bohaterowie 2", bo pojawi się parę nowych bohaterów i paru z nich niestety odejdzie.
- Jak wiecie (lub nie), zmienione będzie miejsce akcji. Dalej będzie to Los Angeles, ale będzie to zupełnie inny dom, więc zakładka "Domy Bohaterów 2" także was obowiązuje.
- Postaram się też regularnie dodawać rozdziały. Raz w miesiącu wam pasuje?
-Wika aka ponczek
sobota, 29 sierpnia 2015
Rozdział 20 (cz.2) "Zabije nas wszystkich jak to zrobimy"
NOTKA!!
W poprzednim:
-Timmy?!
'Emma'
-Kto?! Jaki Timmy?!- zakrył głowę kapturem i podwyższył głos odwracając się w stronę wyjścia. Wstałam i podeszłam do niego. Złapałam go za ramię i odwróciłam w swoją stronę
-Jak mogłeś?- zaczęłam spokojnie. Nic nie powiedział tylko spuścił głowę. Przymrużyłam oczy, pokręciłam głową i wyszeptałam:
-Ty? Mój własny rodzony brat? Brat bliźniak? Nie mogę w to uwierzyć.- obróciłam się i już miałam odejść gdy brat złapał mnie za rękę.
-Przepraszam.- szepnął prawie nie słyszalnie.
-Zwykłe "Przepraszam" nie wystarczy. Jak mogłeś mi to zrobić?!- podniosłam głos.
-Na prawdę tego żałuję- ciągnął wciąż chłopak. Obejrzałam się za siebie. Ross siedział na materacu i patrzał na nas ze współczuciem wymieszanym ze..... złością? Jak to? Czemu był zły? Spojrzałam z powrotem na Timmi'ego kulącego się pod moim sponrzeniem. Zrobiło mi się go szkoda. Podeszłam bliżej i przytuliłam go. Ten zdziwił się, lecz także mnie przytulił.
-Kocham Cię, bracie- szepnęłam
-Kocham Cię, siostro
'Narrator'
-Agnes?!- krzyknął blondwłosy.
-Riker.- szepnęła i wtuliła się w chłopaka. Bardzo brakowało jej Ross'a a fakt, że jej blondyn jest podobny do brata pozwalał jej wyobrazić sobie w nim Ross'a.
-Co Ty tu robisz?- zapytała Camila po chwili ciszy.
-Wypuścili mnie. Nie wiem czemu. Najwidoczniej nie byłam im tam potrzebna.
-Trzeba to zgłosić na policje.- powiedział stanowczo starszy i wyjął telefon z kieszeni.
-Nie!- pisnęła brunetka i wyrwała mu urządzenie- Nie możemy!
-Dlaczego?- Camila nie ukrywała zdziwienia.
-Zabronił mi tego robić. Zabije nas wszystkich jak to zrobimy!- powiedziała wystraszona.
-Zrób jej herbatę na uspokojenia a ja pójdę z nią do gościnnego.- powiedziała Camila, lecz nikt nie zdążył ruszyć się z miejsca, gdy do domu weszła Rydel. Była bardzo podekscytowana.
-Hej wszystkim!- powiedziała radośnie.- Agnes?! Co Ty tu robisz kochana?!- spytała i przytuliła przyjaciółkę.
-Nie ważne. Czemu się tak cieszysz?!- odpowiedział szybko Riker.
-Z dwóch powodów.- oznajmiła- Po pierwsze. Detektyw powiedział, że zajmie się sprawą.- podskoczyła z radości- A po drugie. No może to trochę smutne, ale bardziej się cieszę. Rodzice i Ryland przeprowadzają się z powrotem do Littelton i....- sięgnęła po coś do torebki- sprzedają ten dom i kupują nam nowy!- krzyknęła pełna entuzjazmu wyciągając pęk kluczy. Riker także się ucieszył i przytulił siostrę.
-A Wy czemu tak stoicie? Nie cieszycie się?- zdziwił się Rik i podszedł do swojej wybranki.
-My i tak się nie wyprowadzamy. Zostajemy u cioci.- powiedziała smutnie brunetka.
-O to już się nie martwcie.- Rydel puściła Camili oczko- Nasza mama rozmawiała z waszą ciotką. Podobno i tak miała sprzedawać dom i przeprowadzić się do innego, mniejszego mieszkania i dzwoniła do naszej mamy, czy nie możecie z nami zamieszkać.- uśmiechnęła się szeroko i przytuliła obie przyjaciółki. Wszystkie piszczały z radości, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Cześć Maddie, co się stało?- spytała Rydel widząc zapłakaną przyjaciółkę w drzwiach. Ta przytuliła ją z całej siły i szepnęła:
-Ojciec dostał propozycje pracy we Francji i zabiera swoją "małą córeczkę" ze sobą.- drwiła z niego.
-Co?! Czyli wyjeżdżasz?!- krzyknęła blondynka.
-Tak. Niestety.- przytuliła przyjaciółkę ponownie.
-Chodźcie do pokoju.- powiedział Riker.
'2 godziny później'
'Narrator'
-To ja już muszę lecieć się pakować, Rydel.- powiedziała Maddie.
-To do zobaczenia- powiedziały dziewczyny i wszystkie przytuliły się. Maddie wyszła z domu.
-Zadzwonię do Rocki'ego i Ell'a, żeby przyszli do domu i zaczęli pakować graty, okej?-odezwał się Riker. Rydel przytaknęła i weszła po schodach do swojego pokoju. Camila i Agnes poszły do swojego domu, by także się spakować.
'W tym czasie Emma, Ross i reszta'
'Narrator'
-Ymm... to wypuścicie nas?- spytała Emma.
-Chyba tak, ale błagam nie wkopcie nas! Dylan nie moze znow trafic do więzienia- rzekł Timmy. Emma przytaknęła. Niestety Ross nie był zachwycony tą propozycją. Nie był pewnien czy nie pójdzie na policje i nie zgłosi wszystkiego co tu zaszło. Jednak był jeden powód, dla którego nie chciał tego zrobić. Emma. Nie chciał jej sprawić przykrości tym, że zamknie jej własnego brata w więzieniu
-Ross, idziesz?- z zamysłu wyrwał go głos Emmy. Od razu wstał z mataraca i wyszedł za resztą.
'Dom Lynchów'
'Narrator'
-Rydel! Rydel!- krzyczał wciąż Rocky
-Tak?- spytała gdy była w pokoju młodszego brata.
-Widziałaś może to wielkie pudło które stało tu?- wskazał na miejsce na podłodze.
-Chyba Ell je zabrał- rzekła i wróciła do swojego pokoju.
-Ratliff! W tej chwili do mnie!- krzyknął ze swojego pokoju Rocky. Blondynka przewróciła oczami i zaśmiała się pakując ostatnią partię swoich sukienek.
-Uff... jeszcze tylko kombinezony, buty i skończyłam ubrania- powiedziała sama do siebie. Postanowiła jednak, że jest za cicho, więc podeszła do swojego telefonu, podłączyła go do głośniczka i włączyła muzykę. Zaczęła pakować resztę ubrań gdy w tle usłyszała pisk Ellington'a. Wyjrzała jedynie na korytarz i zobaczyła swojego młodszego brata ciągnącego jej chłopaka za koszulkę i włosy oraz jej starszego brata próbującego ich rozdzielić. Tak, normalna rodzina. Wtedy Rydel usłyszała otwierające się drzwi. Osoby, które weszły do domu zwaliły ją z nóg.
-Ross! Emma!- krzyknęła.
***
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie, za tak długą nie obecność.
Bardzo was za to przepraszam.
Mam też wielką nadzieję, że podoba wam się ten rozdział.
A teraz ważniejsza część.
Ten rozdział, jest rozdziałem kończącym sezon 1!
Czyli logicznie mówiąc zaczynamy sezon 2!
Pierwszy rozdział tego sezonu planuje dodać w przyszłym miesiącu, ale nie wiem czy uda mi się to, bo wiecie. Zaczyna się szkoła a wrzesień i druga klasa gimnazjum nie wróży dużo wolnego czasu. Ale postaram się napisać cokolwiek.
Jutro postaram się dodać ważną notkę, a bohaterów 2 i domy bohaterów 2 są w trakcie robienia.
Więc do jutra.
Trzymajcie się!
-Wika aka ponczek
PS. Wpadnijcie też na mojego drugiego bloga, który prowadzę we współpracy!
http://lifehasasmuchcolorsasyoucanfindthem.blogspot.com/
W poprzednim:
-Timmy?!
'Emma'
-Kto?! Jaki Timmy?!- zakrył głowę kapturem i podwyższył głos odwracając się w stronę wyjścia. Wstałam i podeszłam do niego. Złapałam go za ramię i odwróciłam w swoją stronę
-Jak mogłeś?- zaczęłam spokojnie. Nic nie powiedział tylko spuścił głowę. Przymrużyłam oczy, pokręciłam głową i wyszeptałam:
-Ty? Mój własny rodzony brat? Brat bliźniak? Nie mogę w to uwierzyć.- obróciłam się i już miałam odejść gdy brat złapał mnie za rękę.
-Przepraszam.- szepnął prawie nie słyszalnie.
-Zwykłe "Przepraszam" nie wystarczy. Jak mogłeś mi to zrobić?!- podniosłam głos.
-Na prawdę tego żałuję- ciągnął wciąż chłopak. Obejrzałam się za siebie. Ross siedział na materacu i patrzał na nas ze współczuciem wymieszanym ze..... złością? Jak to? Czemu był zły? Spojrzałam z powrotem na Timmi'ego kulącego się pod moim sponrzeniem. Zrobiło mi się go szkoda. Podeszłam bliżej i przytuliłam go. Ten zdziwił się, lecz także mnie przytulił.
-Kocham Cię, bracie- szepnęłam
-Kocham Cię, siostro
'Narrator'
-Agnes?!- krzyknął blondwłosy.
-Riker.- szepnęła i wtuliła się w chłopaka. Bardzo brakowało jej Ross'a a fakt, że jej blondyn jest podobny do brata pozwalał jej wyobrazić sobie w nim Ross'a.
-Co Ty tu robisz?- zapytała Camila po chwili ciszy.
-Wypuścili mnie. Nie wiem czemu. Najwidoczniej nie byłam im tam potrzebna.
-Trzeba to zgłosić na policje.- powiedział stanowczo starszy i wyjął telefon z kieszeni.
-Nie!- pisnęła brunetka i wyrwała mu urządzenie- Nie możemy!
-Dlaczego?- Camila nie ukrywała zdziwienia.
-Zabronił mi tego robić. Zabije nas wszystkich jak to zrobimy!- powiedziała wystraszona.
-Zrób jej herbatę na uspokojenia a ja pójdę z nią do gościnnego.- powiedziała Camila, lecz nikt nie zdążył ruszyć się z miejsca, gdy do domu weszła Rydel. Była bardzo podekscytowana.
-Hej wszystkim!- powiedziała radośnie.- Agnes?! Co Ty tu robisz kochana?!- spytała i przytuliła przyjaciółkę.
-Nie ważne. Czemu się tak cieszysz?!- odpowiedział szybko Riker.
-Z dwóch powodów.- oznajmiła- Po pierwsze. Detektyw powiedział, że zajmie się sprawą.- podskoczyła z radości- A po drugie. No może to trochę smutne, ale bardziej się cieszę. Rodzice i Ryland przeprowadzają się z powrotem do Littelton i....- sięgnęła po coś do torebki- sprzedają ten dom i kupują nam nowy!- krzyknęła pełna entuzjazmu wyciągając pęk kluczy. Riker także się ucieszył i przytulił siostrę.
-A Wy czemu tak stoicie? Nie cieszycie się?- zdziwił się Rik i podszedł do swojej wybranki.
-My i tak się nie wyprowadzamy. Zostajemy u cioci.- powiedziała smutnie brunetka.
-O to już się nie martwcie.- Rydel puściła Camili oczko- Nasza mama rozmawiała z waszą ciotką. Podobno i tak miała sprzedawać dom i przeprowadzić się do innego, mniejszego mieszkania i dzwoniła do naszej mamy, czy nie możecie z nami zamieszkać.- uśmiechnęła się szeroko i przytuliła obie przyjaciółki. Wszystkie piszczały z radości, gdy nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Cześć Maddie, co się stało?- spytała Rydel widząc zapłakaną przyjaciółkę w drzwiach. Ta przytuliła ją z całej siły i szepnęła:
-Ojciec dostał propozycje pracy we Francji i zabiera swoją "małą córeczkę" ze sobą.- drwiła z niego.
-Co?! Czyli wyjeżdżasz?!- krzyknęła blondynka.
-Tak. Niestety.- przytuliła przyjaciółkę ponownie.
-Chodźcie do pokoju.- powiedział Riker.
'2 godziny później'
'Narrator'
-To ja już muszę lecieć się pakować, Rydel.- powiedziała Maddie.
-To do zobaczenia- powiedziały dziewczyny i wszystkie przytuliły się. Maddie wyszła z domu.
-Zadzwonię do Rocki'ego i Ell'a, żeby przyszli do domu i zaczęli pakować graty, okej?-odezwał się Riker. Rydel przytaknęła i weszła po schodach do swojego pokoju. Camila i Agnes poszły do swojego domu, by także się spakować.
'W tym czasie Emma, Ross i reszta'
'Narrator'
-Ymm... to wypuścicie nas?- spytała Emma.
-Chyba tak, ale błagam nie wkopcie nas! Dylan nie moze znow trafic do więzienia- rzekł Timmy. Emma przytaknęła. Niestety Ross nie był zachwycony tą propozycją. Nie był pewnien czy nie pójdzie na policje i nie zgłosi wszystkiego co tu zaszło. Jednak był jeden powód, dla którego nie chciał tego zrobić. Emma. Nie chciał jej sprawić przykrości tym, że zamknie jej własnego brata w więzieniu
-Ross, idziesz?- z zamysłu wyrwał go głos Emmy. Od razu wstał z mataraca i wyszedł za resztą.
'Dom Lynchów'
'Narrator'
-Rydel! Rydel!- krzyczał wciąż Rocky
-Tak?- spytała gdy była w pokoju młodszego brata.
-Widziałaś może to wielkie pudło które stało tu?- wskazał na miejsce na podłodze.
-Chyba Ell je zabrał- rzekła i wróciła do swojego pokoju.
-Ratliff! W tej chwili do mnie!- krzyknął ze swojego pokoju Rocky. Blondynka przewróciła oczami i zaśmiała się pakując ostatnią partię swoich sukienek.
-Uff... jeszcze tylko kombinezony, buty i skończyłam ubrania- powiedziała sama do siebie. Postanowiła jednak, że jest za cicho, więc podeszła do swojego telefonu, podłączyła go do głośniczka i włączyła muzykę. Zaczęła pakować resztę ubrań gdy w tle usłyszała pisk Ellington'a. Wyjrzała jedynie na korytarz i zobaczyła swojego młodszego brata ciągnącego jej chłopaka za koszulkę i włosy oraz jej starszego brata próbującego ich rozdzielić. Tak, normalna rodzina. Wtedy Rydel usłyszała otwierające się drzwi. Osoby, które weszły do domu zwaliły ją z nóg.
-Ross! Emma!- krzyknęła.
***
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie, za tak długą nie obecność.
Bardzo was za to przepraszam.
Mam też wielką nadzieję, że podoba wam się ten rozdział.
A teraz ważniejsza część.
Ten rozdział, jest rozdziałem kończącym sezon 1!
Czyli logicznie mówiąc zaczynamy sezon 2!
Pierwszy rozdział tego sezonu planuje dodać w przyszłym miesiącu, ale nie wiem czy uda mi się to, bo wiecie. Zaczyna się szkoła a wrzesień i druga klasa gimnazjum nie wróży dużo wolnego czasu. Ale postaram się napisać cokolwiek.
Jutro postaram się dodać ważną notkę, a bohaterów 2 i domy bohaterów 2 są w trakcie robienia.
Więc do jutra.
Trzymajcie się!
-Wika aka ponczek
PS. Wpadnijcie też na mojego drugiego bloga, który prowadzę we współpracy!
http://lifehasasmuchcolorsasyoucanfindthem.blogspot.com/
wtorek, 7 lipca 2015
One Shot! TB! "Kiepski moment na miłość"
Tak! Nominowali mnie do TB, czyli Telephone Blog (o ile się nie myle xd) Nominowani będą na koncu. Jestem strasznie zla, ze musze pisac to na telefonie, bo nie mam autokorekty i pewnie w polowie slow nie bedzie polskich znakow xd No ok, nie przedłużam początku i zapraszam na One Shot!
Ps.: Zostałam nominowana przez: Raura- Roztańczona Historia Kopciuszka
***
Melody, dwudziestoletnia dziewczyna chora na nowotwór złośliwy. Niestety niewyleczalny. Blondynka pogodziła się już z chorobą i próbuje żyć jak najbardziej normalnie. Gdy dowiedziała się o chorobie, jej chłopak, Cody, porzucił ją pod pretekstem, że nie może mieć chorej i umierającej dziewczyny. Melody, przez pierwsze dwa tygodnie, nie umiała pozbierać się. Z dwóch powodów oczywiście. Pewnego dnia idąc od lekarza do domu spotkała pewnego chłopaka. Wpadła na niego i rozłała na jego koszulkę kawę którą miała w ręku.
-Przepraszam Cię bardzo!- krzyknęła, gdy doszło do niej co zrobiła.
-Spokojnie. Nic się nie stało- zaśmiał się chłopak.-Jestem Ross, a ty?
-Ymm... Melody- dziewczyna niepewnie uścisnęła dłoń blondyna. Czuła, że coś pomiędzy nimi jest lecz nie chciała się zakochiwać, bo bała się co zrobi chłopak jak dowie się o jej chorobie.
-Dasz się wyciągnąć na kawę?- zapytał blondyn po chwili. Melody chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
-No nie wiem.- zawachała się.
-No dawaj! Będzie zabawa!- zaśmiał się. Blondynka pokazała szereg białych zębów i mimowolnie uśmiechnęła się.
-No dobra. - pokręciła głową.
***
-Więc ogólnie to nie mam rodzeństwa. Moi rodzice mówili, że miałem kiedyś trójkę starszego rodzeństwa i młodszego brata, ale niestety wszyscy zginęli w katastrofie lotniczej. Wracali z wujkiem i ciocią z Meksyku i samolot rozbił się do Ocenu Atlantyckiego. Całe szczęście wyłowili samolot i wszystkie ciała.- chłopak opowiadał to wszystko bez żadnych emocji a Melody słuchała z wielkim zaciekawienie popijając przy tym swoją latte.
-To straszne.- dziewczyna odezwała się gdy Ross skończył- Ja nie miałam rodzeństwa nigdy. Mój ojciec porzucił mnie i mamę gdy miałam 2 lata. Potem zmarł gdy miałam 10. Ja nie mam i nie miałam ciekawego życia.- skrzywiła się trochę i spuściła głowę. Blondyn złapał ją za podbrudek i lekko podniósł uśmiechając się. Dziewczyna uniosła trochę kąciki ust.
-Nie masz się czym smucić. Trzeba żyć teraźniejszością.- powiedział blondyn. Oboje spojrzeli sobie w oczy. Trwali w tej chwili aż nagle Ross zaczął nachylać się do pocałunku. Melody czuła jakby jej ciało ogarnęła jakaś dziwna siła, która nie pozwala jej się ruszać. Chłopak złączył ich usta w pocałunku a dziewczyna zaczęła go pogłębiać. Gdy w końcu obudziła się, oderwała się od blondyna, wyjęła z torebki 5$ i wyszła z kawiarni. Ross widząc tę sytuacje także wyciągnął pieniądze i wybiegł za dziewczyną. Złapał ją za rękę i odwrócił do siebie przodem. Melody miała łzy w oczach. Zakochała się i była prawie pewna, że chłopak w niej także.
-Melody, od pierwszego wejrzenia zakochałem się w Tobie. Znamy się ymmmm....- spojrzał na czarny zagarek na lewym nadgarstku.- raptem 2 godziny, ale....- załamał mu się głos. Blondynka stała nieruchomo. Nie wiedziała co powiedzieć.- kocham Cię.- szepnął. Melody przez chwile jeszcze stała nieruchomo. Chłopak spojrzał na nią.-Ah... Rozumiem.- powiedział i już miał odejść lecz dziewczyna obróciła go do siebie przodem, rzuciła się mu na szyję i namiętnie pocałowała.
-Też Cię kocham- szpnęła gdy oderwali się od siebie.
-Masz ochotę wpaść do mnie?- zapytał Ross z łobuzerskim uśmiechem
-Jasne- wyszczerzyła się. Oboje zaśmiali się i udali się do samochodu blondyna. Chłopak otworzył Melody drzwi od auta. Dziewczyna uśmiachnęła się, bo bardzo podobało jej się to. Wsiadła na przednie siedzenie i zapięła ostrożnie pas. Położyła ręce na kolana i rozejrzała się po samochodzie. Na tylnym siedzeniu leżała czarna teczka, z której wyleciało parę kartek. Melody spojrzała na tytuł jednej z nich. "Rozliczenie za miesiąc maj 2015". Blondynka wyjrzała przez okno i zobaczyła blondyna wypalającego do końca papierosa. Wyrzucił go na ziemię i przydeptał butem. Ross otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Nachylił się nad dziewczyną i otworzył schowek, wyjmując z niego miętowe gumy Orbit w pastylkach. Wyjął dwie gumy i wsadził do ust.
-Chcesz?- spytał wyciągając opakowanie w stronę Melody.
-Nie, dziękuję- odpowiada- Palisz?
-Czasem. Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.
-Nie. Do niedawna też paliłam, ale...- urwała blondynka nie chcą mówić jeszcze o chorobie.
-Ale?- uniósł lewą brew. Udała, że nie słyszy pytania. Chłopak nie naciskał dalej, westchnął kręcąc głową i odpalił silnik. Zmienił bieg i pojechał pod swój dom.
***
-Witaj w moim skromnym mieszkanku.- powiedział otwierając drzwi do kawalerki.- Chwilowo mieszkam tu. Wiesz. Mieszkałem u rodziców w L.A., ale postanowiłem być samodzielny więc wyprowadziłem się tu, do Nowego Jorku. A, że nie było stać mnie na nic innego, to....- włożył ręce do tylnych kieszeni i zdjął buty. Dziewczyna uczyniła to samo.
-Rozsiądź się- pokazał na kanapę, na której porozwalane były ubrania.-Ah, no tak.- obudził się. Zaczął zbierać materiały i wrzucać do kosza na pranie, stojącego przed łazienką. - Teraz możesz usiąść.- powiedział. Melody zaśmiała się i usiadła na wcześniej wyznaczonym przez Lynch'a miejscu. Zaczęła rozglądać się po mieszkanku. Było dość skromnie umeblowane. Na prawo od wejścia zanajdowała się łazienka a na lewo- wieszak na kurtki i stojak na buty. Gdy weszło się dalej można było dostrzeć kuchnię połączoną z salonem i małą wnękę, z kanapą i telewizorem. Łóżko znajdywało się na tej samej ścianie co kuchnia lecz pod oknem. W miejscu w którym siedziała Melody była właśnie kanapa. Duża, brązowa kanapa. Przed nią stał mały drewniany stolik do kawy a jeszcze dalej, na ścianie, wisiał plazmowy telewizor. Na podłodze leżał puchaty dywan. Ściany miały kolor beżu.
-Jak Ci się podoba?- spytał i usiadł obok blondynki na kanapie. "Przeciągając się" objął Melody ramieniem. Dziewczyna zaśmiała się i wtuliła się w tors chłopaka.
-Bardzo- szepnęła. Leżeli tak w spokoju przez pewien czas.
-Melody?- po chwili ciszy odezwał się Ross.
-Tak?- chłopak wyprostował się, spowarzniał i spojrzał dziewczynie w oczy
-Będziesz moją dziewczyną?- szepnął lekko na jednym tchu. Z oka poleciał mu łza. Tak jak z resztą dziewczynie.
-Jasne- szpnęła na wydechu wtulając się w chłopaka.
-Masz ochotę na coś do jedzenia?- zapytał blondyn wstając z kanapy.- Melody?- zapytał gdy dziewczyna nie odpowiedziała.-Melody!- krzyknął widząc na kanapie nieprzytomną blondynke.- Melody! Melody!- krzyczał wciąż szarpiąc lekko dziewczyne. Złapał drżcymi rękami telefon i wybrał numer pogotowia. -Spokojnie, spokojnie- głaskał blondynke po głowie szepcząc nerwowo.- Halo?
***
-Jak ona się nazywa?- zapytał funkcjonarjusz
-Ymm...- sięgnął szybko po torebkę blondynki- Melody Brown.- przeczytał z dowodu.
-Okej. Kim pan dla niej jest?
-Chłopakiem- odpowiedział z dumą.
-Niestety nie moze pan z nami jechać.- odezwał się lekarz. Dziewczynę wywieziono na naszocha a Ross stał oszołomiony. Po chwili obudził się i zaczął ubierać buty. Sięgnął po klucze i wybiegł z domu zamykając go. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik.
***
-Kim jestem?! Jestem Ross Lynch, jej chłopak. Zemdlała u mnie w domu, sam zadzwoniłem na pogotowie a wy mnie pytacie kim jestem?! Daj mi numer tej cholernej sali bo zaraz wybuchnę!- chłopak wykłócał się z recepcjonistką od około 15 minut.
-Proszę być ciszej, bo wezwę ochronę.- mówiła spokojnie. Nagle z sali zabiegowej wywieźli Melody. Blondyn podbiegł do jej łóżka jak najszybciej i złapał za rękę.
-Gdzie ją wieziecie?- zapytał Ross z niepokojem po przyspieszeniu tępa pielęgniarek.
-Na OIOM. Przepraszam. Tu nie wolno wchodzic.-powiedziała lekarka zamykają przed chłopakiem drzwi.
***
Blondyn pije już 6 kawę i spogląda na zegarek. 2:14. W pewnym momencie zadzwonił telefon Melody z jej torebki. Nie zdążył odebrać i spojrzał na wyświetlacz. "26 nieodebranych połączeń od: Mama". Postanowił oddzwonić.
-Halo?! Melody?! Gdzie ty jesteś?! Czemu nie odbierałaś telefonu?!- krzyczała Violetta, mama Melody.
-Dobry wieczór.- odezwał się lekko Ross. Bał się jej reakcji
-Halo? Kim pan jest? Co się dzieje z moją córką?!- kobieta była bardzo zdenerwowana.
-Jestem Ross Lynch, chłopak Melody. Ona.... ona.... jest w szpitalu- głos mu się załamał i zaczął płakać.
-W którym szpitalu?- tylko tyle udało się jej wydusić.
-Na Beaker Street- chłopak mówił ledwo słyszalnie.
-Już jadę- rozłączyła się. Blondyn schował telefom do kieszeni, położył swoją bluze na krzesło obok i ułożył na niej głowę.
***
-Ty jesteś Ross?- zapytała kobieta podchodząc do śpiącego blondyna.
-Ja?- spytał półprzytomnie. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. 3:47.- Tak jestem Ross. Pani to matka Melody, tak?
-Tak.- powiedziała i usiadła na krześle obok. Siedzieli w ciszy. Nikt nie chciał się odzwywać, gdy w pewnej chwili z OIOM-u wyszedł lekarz.
-Co z Melody panie doktorze?- zapytała matka.
-Kim pani jest?
-Mamą- odpowiedziała
-Nie jest najlepiej. Pani córka ma raka, prawda?- kobieta niechętnie potwierdziła informacje- Niestety. Jest ona przytomna, als nie uda nam się jej uratować. Radziłbym się porzegnać- powiedział smutnie lekarz. Kobieta rozpłakała się, jak również i Ross. Violetta otarła łzy, założyła zielony "fartuch" ochronny by móc wejść do sali.
***
Kobieta wyszła z sali po około godzinie.
-Ona chce, byś tam wszedł- szepnęła. Ross zerwał się z krzesła i wszedł do sali już w "fartuchu".
-Melody- szpnął będąc przy jej łóżku.
-Ross.- dziewczyna pokazała gestem ręki by przytulił ją. Tak właśnie zrobił. Pocałował jeszcze w usta i usiadł na krześle.
-Teraz wiem czemu nie palisz- uśmiechnął się lekko. Dziewczyna także. Nie odezwali się już. Patrzeli sobie w oczy, ale żadne z nich nie umiało się odezwać.
-Kocham Cię, Melody- zaczął blondyn.
-Kocham Cię, Ross- powiedziała i zamknęła oczy a kardiomonitor pokazał poziomą kreskę.
***
Ej! Ja się rozpłakałam pisząc końcówke! Na serio!
Mam nadzieję, że choć odrobine się wam podoba.
Teraz moje nominacje....
8 ma ich być tak?
Ja będę nominować blogami xd
1. http://followandlistentoyourheart.blogspot.com/?m=1
2.http://r5-backstage.blogspot.com/?m=1
3.http://austinandally-myfictionstory.blogspot.com/?m=1
4.http://r5-my-love-story.blogspot.com/?m=1
5.http://here-comes-forever-r5-story.blogspot.com/?m=1
6.http://nieelitarnaszkola.blogspot.com/
7.http://niebopoco.blogspot.com/
8.http://falling4youbabe.blogspot.com/
Dobra. To by było na tyle.
Do napisania!
~Wika aka ponczek
PS. Rozdział pojawi się.... Hmmm... Nie wiem kiedy xd
Edit.
Zapomniałam dopisać czas na napisanie prac. 2 miesiące.
i jeszcze temat. Boże debil! Tematem prac jest: Nie opuszczaj mnie, proszę.
(Chciałam dać wybór ale nie miałam pomysłu xd)
Ps.: Zostałam nominowana przez: Raura- Roztańczona Historia Kopciuszka
***
Melody, dwudziestoletnia dziewczyna chora na nowotwór złośliwy. Niestety niewyleczalny. Blondynka pogodziła się już z chorobą i próbuje żyć jak najbardziej normalnie. Gdy dowiedziała się o chorobie, jej chłopak, Cody, porzucił ją pod pretekstem, że nie może mieć chorej i umierającej dziewczyny. Melody, przez pierwsze dwa tygodnie, nie umiała pozbierać się. Z dwóch powodów oczywiście. Pewnego dnia idąc od lekarza do domu spotkała pewnego chłopaka. Wpadła na niego i rozłała na jego koszulkę kawę którą miała w ręku.
-Przepraszam Cię bardzo!- krzyknęła, gdy doszło do niej co zrobiła.
-Spokojnie. Nic się nie stało- zaśmiał się chłopak.-Jestem Ross, a ty?
-Ymm... Melody- dziewczyna niepewnie uścisnęła dłoń blondyna. Czuła, że coś pomiędzy nimi jest lecz nie chciała się zakochiwać, bo bała się co zrobi chłopak jak dowie się o jej chorobie.
-Dasz się wyciągnąć na kawę?- zapytał blondyn po chwili. Melody chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
-No nie wiem.- zawachała się.
-No dawaj! Będzie zabawa!- zaśmiał się. Blondynka pokazała szereg białych zębów i mimowolnie uśmiechnęła się.
-No dobra. - pokręciła głową.
***
-Więc ogólnie to nie mam rodzeństwa. Moi rodzice mówili, że miałem kiedyś trójkę starszego rodzeństwa i młodszego brata, ale niestety wszyscy zginęli w katastrofie lotniczej. Wracali z wujkiem i ciocią z Meksyku i samolot rozbił się do Ocenu Atlantyckiego. Całe szczęście wyłowili samolot i wszystkie ciała.- chłopak opowiadał to wszystko bez żadnych emocji a Melody słuchała z wielkim zaciekawienie popijając przy tym swoją latte.
-To straszne.- dziewczyna odezwała się gdy Ross skończył- Ja nie miałam rodzeństwa nigdy. Mój ojciec porzucił mnie i mamę gdy miałam 2 lata. Potem zmarł gdy miałam 10. Ja nie mam i nie miałam ciekawego życia.- skrzywiła się trochę i spuściła głowę. Blondyn złapał ją za podbrudek i lekko podniósł uśmiechając się. Dziewczyna uniosła trochę kąciki ust.
-Nie masz się czym smucić. Trzeba żyć teraźniejszością.- powiedział blondyn. Oboje spojrzeli sobie w oczy. Trwali w tej chwili aż nagle Ross zaczął nachylać się do pocałunku. Melody czuła jakby jej ciało ogarnęła jakaś dziwna siła, która nie pozwala jej się ruszać. Chłopak złączył ich usta w pocałunku a dziewczyna zaczęła go pogłębiać. Gdy w końcu obudziła się, oderwała się od blondyna, wyjęła z torebki 5$ i wyszła z kawiarni. Ross widząc tę sytuacje także wyciągnął pieniądze i wybiegł za dziewczyną. Złapał ją za rękę i odwrócił do siebie przodem. Melody miała łzy w oczach. Zakochała się i była prawie pewna, że chłopak w niej także.
-Melody, od pierwszego wejrzenia zakochałem się w Tobie. Znamy się ymmmm....- spojrzał na czarny zagarek na lewym nadgarstku.- raptem 2 godziny, ale....- załamał mu się głos. Blondynka stała nieruchomo. Nie wiedziała co powiedzieć.- kocham Cię.- szepnął. Melody przez chwile jeszcze stała nieruchomo. Chłopak spojrzał na nią.-Ah... Rozumiem.- powiedział i już miał odejść lecz dziewczyna obróciła go do siebie przodem, rzuciła się mu na szyję i namiętnie pocałowała.
-Też Cię kocham- szpnęła gdy oderwali się od siebie.
-Masz ochotę wpaść do mnie?- zapytał Ross z łobuzerskim uśmiechem
-Jasne- wyszczerzyła się. Oboje zaśmiali się i udali się do samochodu blondyna. Chłopak otworzył Melody drzwi od auta. Dziewczyna uśmiachnęła się, bo bardzo podobało jej się to. Wsiadła na przednie siedzenie i zapięła ostrożnie pas. Położyła ręce na kolana i rozejrzała się po samochodzie. Na tylnym siedzeniu leżała czarna teczka, z której wyleciało parę kartek. Melody spojrzała na tytuł jednej z nich. "Rozliczenie za miesiąc maj 2015". Blondynka wyjrzała przez okno i zobaczyła blondyna wypalającego do końca papierosa. Wyrzucił go na ziemię i przydeptał butem. Ross otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Nachylił się nad dziewczyną i otworzył schowek, wyjmując z niego miętowe gumy Orbit w pastylkach. Wyjął dwie gumy i wsadził do ust.
-Chcesz?- spytał wyciągając opakowanie w stronę Melody.
-Nie, dziękuję- odpowiada- Palisz?
-Czasem. Mam nadzieję, że Ci to nie przeszkadza.
-Nie. Do niedawna też paliłam, ale...- urwała blondynka nie chcą mówić jeszcze o chorobie.
-Ale?- uniósł lewą brew. Udała, że nie słyszy pytania. Chłopak nie naciskał dalej, westchnął kręcąc głową i odpalił silnik. Zmienił bieg i pojechał pod swój dom.
***
-Witaj w moim skromnym mieszkanku.- powiedział otwierając drzwi do kawalerki.- Chwilowo mieszkam tu. Wiesz. Mieszkałem u rodziców w L.A., ale postanowiłem być samodzielny więc wyprowadziłem się tu, do Nowego Jorku. A, że nie było stać mnie na nic innego, to....- włożył ręce do tylnych kieszeni i zdjął buty. Dziewczyna uczyniła to samo.
-Rozsiądź się- pokazał na kanapę, na której porozwalane były ubrania.-Ah, no tak.- obudził się. Zaczął zbierać materiały i wrzucać do kosza na pranie, stojącego przed łazienką. - Teraz możesz usiąść.- powiedział. Melody zaśmiała się i usiadła na wcześniej wyznaczonym przez Lynch'a miejscu. Zaczęła rozglądać się po mieszkanku. Było dość skromnie umeblowane. Na prawo od wejścia zanajdowała się łazienka a na lewo- wieszak na kurtki i stojak na buty. Gdy weszło się dalej można było dostrzeć kuchnię połączoną z salonem i małą wnękę, z kanapą i telewizorem. Łóżko znajdywało się na tej samej ścianie co kuchnia lecz pod oknem. W miejscu w którym siedziała Melody była właśnie kanapa. Duża, brązowa kanapa. Przed nią stał mały drewniany stolik do kawy a jeszcze dalej, na ścianie, wisiał plazmowy telewizor. Na podłodze leżał puchaty dywan. Ściany miały kolor beżu.
-Jak Ci się podoba?- spytał i usiadł obok blondynki na kanapie. "Przeciągając się" objął Melody ramieniem. Dziewczyna zaśmiała się i wtuliła się w tors chłopaka.
-Bardzo- szepnęła. Leżeli tak w spokoju przez pewien czas.
-Melody?- po chwili ciszy odezwał się Ross.
-Tak?- chłopak wyprostował się, spowarzniał i spojrzał dziewczynie w oczy
-Będziesz moją dziewczyną?- szepnął lekko na jednym tchu. Z oka poleciał mu łza. Tak jak z resztą dziewczynie.
-Jasne- szpnęła na wydechu wtulając się w chłopaka.
-Masz ochotę na coś do jedzenia?- zapytał blondyn wstając z kanapy.- Melody?- zapytał gdy dziewczyna nie odpowiedziała.-Melody!- krzyknął widząc na kanapie nieprzytomną blondynke.- Melody! Melody!- krzyczał wciąż szarpiąc lekko dziewczyne. Złapał drżcymi rękami telefon i wybrał numer pogotowia. -Spokojnie, spokojnie- głaskał blondynke po głowie szepcząc nerwowo.- Halo?
***
-Jak ona się nazywa?- zapytał funkcjonarjusz
-Ymm...- sięgnął szybko po torebkę blondynki- Melody Brown.- przeczytał z dowodu.
-Okej. Kim pan dla niej jest?
-Chłopakiem- odpowiedział z dumą.
-Niestety nie moze pan z nami jechać.- odezwał się lekarz. Dziewczynę wywieziono na naszocha a Ross stał oszołomiony. Po chwili obudził się i zaczął ubierać buty. Sięgnął po klucze i wybiegł z domu zamykając go. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik.
***
-Kim jestem?! Jestem Ross Lynch, jej chłopak. Zemdlała u mnie w domu, sam zadzwoniłem na pogotowie a wy mnie pytacie kim jestem?! Daj mi numer tej cholernej sali bo zaraz wybuchnę!- chłopak wykłócał się z recepcjonistką od około 15 minut.
-Proszę być ciszej, bo wezwę ochronę.- mówiła spokojnie. Nagle z sali zabiegowej wywieźli Melody. Blondyn podbiegł do jej łóżka jak najszybciej i złapał za rękę.
-Gdzie ją wieziecie?- zapytał Ross z niepokojem po przyspieszeniu tępa pielęgniarek.
-Na OIOM. Przepraszam. Tu nie wolno wchodzic.-powiedziała lekarka zamykają przed chłopakiem drzwi.
***
Blondyn pije już 6 kawę i spogląda na zegarek. 2:14. W pewnym momencie zadzwonił telefon Melody z jej torebki. Nie zdążył odebrać i spojrzał na wyświetlacz. "26 nieodebranych połączeń od: Mama". Postanowił oddzwonić.
-Halo?! Melody?! Gdzie ty jesteś?! Czemu nie odbierałaś telefonu?!- krzyczała Violetta, mama Melody.
-Dobry wieczór.- odezwał się lekko Ross. Bał się jej reakcji
-Halo? Kim pan jest? Co się dzieje z moją córką?!- kobieta była bardzo zdenerwowana.
-Jestem Ross Lynch, chłopak Melody. Ona.... ona.... jest w szpitalu- głos mu się załamał i zaczął płakać.
-W którym szpitalu?- tylko tyle udało się jej wydusić.
-Na Beaker Street- chłopak mówił ledwo słyszalnie.
-Już jadę- rozłączyła się. Blondyn schował telefom do kieszeni, położył swoją bluze na krzesło obok i ułożył na niej głowę.
***
-Ty jesteś Ross?- zapytała kobieta podchodząc do śpiącego blondyna.
-Ja?- spytał półprzytomnie. Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. 3:47.- Tak jestem Ross. Pani to matka Melody, tak?
-Tak.- powiedziała i usiadła na krześle obok. Siedzieli w ciszy. Nikt nie chciał się odzwywać, gdy w pewnej chwili z OIOM-u wyszedł lekarz.
-Co z Melody panie doktorze?- zapytała matka.
-Kim pani jest?
-Mamą- odpowiedziała
-Nie jest najlepiej. Pani córka ma raka, prawda?- kobieta niechętnie potwierdziła informacje- Niestety. Jest ona przytomna, als nie uda nam się jej uratować. Radziłbym się porzegnać- powiedział smutnie lekarz. Kobieta rozpłakała się, jak również i Ross. Violetta otarła łzy, założyła zielony "fartuch" ochronny by móc wejść do sali.
***
Kobieta wyszła z sali po około godzinie.
-Ona chce, byś tam wszedł- szepnęła. Ross zerwał się z krzesła i wszedł do sali już w "fartuchu".
-Melody- szpnął będąc przy jej łóżku.
-Ross.- dziewczyna pokazała gestem ręki by przytulił ją. Tak właśnie zrobił. Pocałował jeszcze w usta i usiadł na krześle.
-Teraz wiem czemu nie palisz- uśmiechnął się lekko. Dziewczyna także. Nie odezwali się już. Patrzeli sobie w oczy, ale żadne z nich nie umiało się odezwać.
-Kocham Cię, Melody- zaczął blondyn.
-Kocham Cię, Ross- powiedziała i zamknęła oczy a kardiomonitor pokazał poziomą kreskę.
***
Ej! Ja się rozpłakałam pisząc końcówke! Na serio!
Mam nadzieję, że choć odrobine się wam podoba.
Teraz moje nominacje....
8 ma ich być tak?
Ja będę nominować blogami xd
1. http://followandlistentoyourheart.blogspot.com/?m=1
2.http://r5-backstage.blogspot.com/?m=1
3.http://austinandally-myfictionstory.blogspot.com/?m=1
4.http://r5-my-love-story.blogspot.com/?m=1
5.http://here-comes-forever-r5-story.blogspot.com/?m=1
6.http://nieelitarnaszkola.blogspot.com/
7.http://niebopoco.blogspot.com/
8.http://falling4youbabe.blogspot.com/
Dobra. To by było na tyle.
Do napisania!
~Wika aka ponczek
PS. Rozdział pojawi się.... Hmmm... Nie wiem kiedy xd
Edit.
Zapomniałam dopisać czas na napisanie prac. 2 miesiące.
i jeszcze temat. Boże debil! Tematem prac jest: Nie opuszczaj mnie, proszę.
(Chciałam dać wybór ale nie miałam pomysłu xd)
piątek, 24 kwietnia 2015
Rozdział 20 (cz.1) "Dzięki, że jesteś"
Rozdział z dedykacją dla wszystkich czytających bloga <3 Dziękuję że jesteście :*
'Rydel'
Riker i Camila pojechali do niej do domu. Ell i Rocky bawią się w Indian. A ja? Przeglądam internet w poszukiwaniu dobrego detektywa. Do mojego pokoju wszedł Ell:
Riker i Camila pojechali do niej do domu. Ell i Rocky bawią się w Indian. A ja? Przeglądam internet w poszukiwaniu dobrego detektywa. Do mojego pokoju wszedł Ell:
-Cześć Rydel. Mogę wejść?
-Już wszedłeś więc.....-zaśmiałam się-Co chciałeś? Jestem zajęta.
-Muszę się schować przed Rock'im. Przyszła jakaś dziewczyna do niego i ja takie: "O nasz Rockuś znalazł dziewczynę". On spojrzał się na mnie jakby miał mnie zabić a ja uciekłem tutaj.-opowiadał bardzo szybko. Wybuchłam śmiechem i wskazałam mu szafę w której od razu się schował. Miałam już dalej przeglądać internet lecz do pokoju wbiegł wściekły Rocky:
-Gdzie on jest?!
-Ja nie wiem. Mnie nie pytaj.-uniosłam ręce w geście obronnym- Może jest u siebie w pokoju- ledwo wytrzymywałam żeby nie parsknąć śmiechem.
-Ellington Lee Ratliff! Nie chowaj się! Nic Ci nie zrobię! Tylko zabiję! - nie wytrzymałam. Zaczęłam śmiać się głośno. Rocky odwrócił się i spojrzał na mnie:
-Ty coś wiesz! Gadaj!-pokazałam tylko szafę. Rocky uśmiechnął się łobuzersko i otworzył drzwi. Ratliff pisnął jak mała dziewczynka i zaczął uciekać lecz potknął się o nie zawiązane sznurowadło. Rocky złapał go za nogę i przyciągnął do siebie. Podniósł go za koszulkę i powiedział:
-To nie jest moja dziewczyna! Rozumiesz?!- krzyknął. Ellington kiwnął nerwowo głową na zgodę.
-Musicie załatwiać swoje sprawy w moim pokoju?- zapytałam po chwili. Rocky na moje słowa wziął Ell'a za nogi i pociągnął go do swojego pokoju. Wróciłam do szukania detektywa. Jakiegoś znalazłam. Czytałam kilka opinii. Nawet dobrze. Wybrałam numer telefonu.
(D- detektyw, R- Rydel)
D: Biuro detektywistyczne, słucham?
R: Halo. Dzień Dobry. Z tej strony Rydel Lynch. Chciałabym wynająć detektywa.
D: Jasne. Proszę przyjechać pod adres który zaraz wyśle SMS-em. Do widzenia.
R: Do widzenia.
Rozłączyłam się i usłyszałam tłuczone szkło. Okej..... to było dziwne. Zignorowałam to i zapisałam adres na kartce. Poszłam się przebrać. Wybrałam to [KLIK]. Zeszłam na dół. I znów tłuczone szkło. Coś jest nie tak.
-Gdzie on jest?!- usłyszałam krzyk, wręcz pisk, jakiejś dziewczyny. Znam ten głos. Byłam jeszcze na schodach gdy znów ten krzyk:
-Gdzie on jest?! Muszę go zobaczyć!-wiem kto to jest! Liv! Ale co ona tu robi?! I kogo szuka?!
-Kogo ty szukasz?- powiedziałam spokojnie wchodząc do kuchni.
-Ross'a słońce. Ross'a.-odwróciła się od Ryland'a i spojrzała na mnie.
-Nie ma go.- wyruszyłam ramionami. Spojrzała na mnie, wzięła kolejną szklankę i rzuciła nią we mnie. Gdybym nie uniknęła tego szkła dostałbym w głowę!
-Chciałaś mnie zabić!- krzyknęłam
-Hmmm... Może....- złapałam ją za rękaw od swetra i postawiłam pod ścianą.
-Hej! Bez przemocy- Z rogu kuchni wyłonił się Harry. Zapomniałam, że wszędzie łażą razem.
-Dobra. Liv. Harry. Prosiłabym o to, żebyście opuścili ten oto przepiękny dom ponieważ ja muszę się udać w pewne miejsce. Więc papa.- pomachałam im ręką i zamknęłam drzwi. Ubrałam się. Przed wyjściem rzuciłam tylko krótkie "Wrócę późno" i wyszłam. Otworzyłam garaż i wyjechałam z niego swoim samochodem. Pojechałam pod wskazany adres.
'Camila'
Zaczęłam pakować ubrania. Buty, buty, buty, koszula, zestaw, zestaw, zestaw, zestaw i zestaw. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i zobaczyłam na wyświetlacz. Rydel.
-Halo?- spytałam po odebraniu.
-Halo? Camila?! Znalazłam detektywa! Znalazłam detektywa!- krzyczała wciąż do słuchawki.
-Tak?! To świetnie! Jak się nazywa?
-Ymm.... Antoine Pourbaix.... Jakiś francuz. Podobno bardzo dobry.
-No mam nadzieję. Martwię się o nich....- powiedziałam dość smutno.
-Spokojnie. Mówiłam, że bardzo dobry. Najlepszy w mieście.
-No to bardzo dobrze. Kończę Delly. Dalej się będę pakować. Pa
-No to pa.
Rozłączyłam i zaczęłam dalej się pakować. Spakowałam jeszcze laptopa, ładowarkę do telefonu, pamiętnik i jakieś duperele. Zapięłam torbę, wzięłam ją na ramię i zeszłam na dół.
-Już.-powiedziałam gdy byłam na dole. Rzuciłam torbę pod komodę i rzuciłam się na szyję chłopaka. Wtuliłam się w jego tors i zaczęłam płakać.
-Czemu płaczesz?- spytał
-Martwię się. A co jeśli oni nie wrócą?- powiedziałam przez łzy. Pocałował mnie w usta a mnie ciepło pochłonęło od środka. Oderwał się ode mnie i zapytał:
-Lepiej?
-Jasne- uśmiechnęłam się. Złapał mnie za rękę, wziął torbę na ramię i wyszliśmy razem z domu. Zamknęłam go szczelnie, bo cioci wciąż nie było w domu. Wsiedliśmy razem do jego samochodu i odjechaliśmy.
-Więc. -zaczęłam, a Riker spojrzał na mnie a następnie z powrotem na drogę.- Jak siedziałam w pokoju to słyszałam, że z kimś gadałeś. Nawet kłóciłeś.
-Ja?- zapytał z niedowierzaniem- Wydawało Ci się- zdenerwował się, widać to po nim. Zaczął się nerwowo rozglądać.
-Yhy- mruknęłam i odwróciłam głowę. Zaczęłam patrzeć przez okno. Zachód słońca. Kocham zachody słońca. Dają taką energię. Są piękne, niebo jest wtedy takie ciepłe i zlewa się z resztą świata. Kocham zachody słońca. Mam wrażenie, jakby wtedy słońce mówiło nam "Do widzenia. Idę już. Ale nie bójcie się, wrócę tu jutro". Zapatrzona w niebo nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
'Rydel'
-Gdzie i kiedy ostatni raz ich widziałaś?- zapytał spokojnie detektyw.
-Ymm... No Ross'a i Agnes widziała w szpitalu, w dniu porwania. Emmę widziałam dzień przed porwaniem.
-Dlaczego w szpitalu?
-Nasza przyjaciółka miała wypadek. Leżała tam... chyba 2 dni. Ale nie pamiętam.
-Yhy. Przyjedź do nas jutro. Ale jeśli możesz weź rodzeństwo i tę koleżankę. Zgoda?
-Jasne. Muszę już iść. Dziękuję panu bardzo. Do widzenia.
-Do widzenia.- usiadł do stołu, zaczął coś pisać w notesie i rysować na mapie. Wyszłam z budynku i skierowałam się na najbliższy postój taksówek. Wsiadłam do jednej z nich i odjechaliśmy do domu.
'Riker'
Gdy dojechaliśmy do domu zobaczyłem, że Camila śpi. Wziąłem torbę z tylnego siedzenia i zarzuciłem ją na ramię. Wysiadłem i otworzyłem drzwi od strony Camili. Wziąłem ją na ręce i zamknąłem samochód. Wszedłem do domu i zaniosłem brunetkę i torbę na górę. Położyłem dziewczynę na swoim łóżku i pocałowałem w czoło. Torbę położyłem na biurku i podszedłem do szafki na ubrania. Mam w niej 4 szuflady. Zacząłem opróżniać pierwszą szufladę. Ojej... Mój stary notes z piosenkami jednocześnie pamiętnik. Wziąłem go do ręki, usiadłem na podłodze i zacząłem czytać.
Nie wierzę. Poznałem świetną dziewczynę. Ma na imię Jessica i jest piękną brunetką. To co, że jestem w czwartej klasie podstawówki a ona w szóstej. I tak będzie moja.
Zacząłem się śmiać pod nosem. Przewróciłem kilka stron i moi oczom ukazał się wpis z dość niedawna. Nie mój.
Riker jest..... Wcieleniem dobra, opiekuńczy, miły, śmieszny. Po prostu żyć nie umierać. Kocham go.
Czytasz to Riker? Kocham Cię ;*
Camila ;*
Sięgnąłem do kubka z długopisami, stojącego na moim biurku i wziąłem jeden z nich. Zdjąłem nakrętkę i złapałem ją w zęby. Chciałem coś dopisać.
Też Cię kocham Camila ;*
Uśmiechnąłem się do siebie i zamknąłem zeszyt. Zatkałem długopis i rzuciłem go, razem z pamiętnikiem, na biurko. Zacząłem składać ubrania leżące na podłodze. Gdy już wszystkie były złożone odłożyłem je na bok i zszedłem na dół po jakieś pudło. Schowałem wszystkie ubrania i duperele będące wcześniej w szufladzie i odłożyłem pudło na bok. Delikatnie otworzyłem torbę z ubraniami dziewczyny i zacząłem wyciągać wszystko z jej torby. Ułożyłem to wszystko ładnie w opróżnionej szufladzie. Gdy skończyłem, zamknąłem szufladę i już chciałem wyjść z pokoju gdy nagle usłyszałem:
-Riker.- to Camila
-Obudziłem Cię?- zapytałem z troską.
-Nie- przeciągnęła się- Która godzina?
-Ymm...- wyciągnąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem godzinę- 17.00, a co?
-Nie nic. Tak się pytam.- powiedziała i wstała z łóżka.- Gdzie są moje rzeczy?- spytała biorąc pustą torbę w rękę.
-Są w tej szufladzie.- uśmiechnąłem się i pokazałem na wspomniane wcześniej miejsce. Camila otworzyła szafkę, by upewnić się, że nie kłamię.
-Idziemy na dół?- spytała
-Jasne.- złapałem ją za rękę i razem zeszliśmy na dół. Zobaczyłem tam kogoś, kogo nikt się nie spodziewał.
-Agnes?!
'Emma'
Gdy obudziłam się byłam w dziwnym pomieszczeniu. Ktoś siedzi w rogu. Było tu tak ciemno, że nie mogłam zobaczyć kto to. Gdy mocniej się przyjrzałam zobaczyłam, że to Ross. W pewnym momencie ciemność zmieniła się w zapalone światło. Teraz dokładnie widziałam kto idzie w moją stronę. Był on dość wysoki mężczyzna. Ciemnooki brunet. Nawet przystojny. Jego telefon zadzwonił.
-No cześć stary.......Tak dali kasę.....No wypuściłem jedną...... Nie wydzieraj się tak na mnie!.....Jak coś wygada to już nie żyje. Tak jak z resztą policja i jej rodzina....... No ok. To pa.- rozłączył się i spojrzał na mnie. Przeraziłam się. Co on może ze mną zrobić? Zaczął iść w moją stronę a ja ze strachu zamknęłam oczy. A on... rozwiązał mnie! Otworzyłam oczy i spojrzałam na porywacza.
-Czemu to zrobiłeś?- zapytałam z grobowym spokojem
-To, że Cię rozwiązałem czy to, że Cię porwałem- powiedział patrząc się w sufit
-Jedno i drugie
-Kasa. Braknie nam pieniędzy i...
-Czekaj- przerwałam mu- nam?
-Mam wspólnika. A kontynuując. Brakuje nam pieniędzy i jakoś trzeba je zdobyć. Zwykła praca odpada. Nikt nie chciał przyjąć do pracy kogoś kto był więzieniu.- cofnęłam się do ściany z przerażenia- Spokojnie. Nic Ci nie zrobię. Na razie. A rozwiązałem Cię bo ten idiota mi kazał.- burknął.
-Jaki idiota?
-Oj mała. Zadajesz bardzo dużo pytań.- wstał z krzesła i usiadł obok mnie na materacu. Nie wiedząc co zrobić odsunęłam się trochę od niego gdy nagle usłyszałam jakieś szmery w rogu pomieszczenia. Ross.
-Ugh..- wściekł się brunet i podszedł do blondyna. Ross otworzył szerzej oczy i ujrzał, że porywacz idzie w jego stronę. Zamknął oczy tak jak ja wcześniej a brunet rozwiązał go- tak jak z resztą mnie wcześniej. Podbiegłam do chłopaka i mocno go przytuliłam.
-Dzięki, że jesteś.- szepnęłam. Blondyn uścisnął mnie mocniej.
-Dobra koniec czułości!- zbeształ nas.- Siadać w spokoju, bo znów was zwiążę!-krzyknął. Oboje posłusznie zrobiliśmy to co kazał. Boimy się go.
-No więc- zaczął brunet, ale coś mu przerwało. Były to otwierające się drzwi do pomieszczenia. Wszedł tu chłopak. Znajoma twarz. Nie! To nie może być on!
-Timmy?!
***
Hej!
Tak wiem....
Zawaliłam....
R19 dodałam w grudniu....
To straszne! Jeszcze dzielę ten rozdział na części...
Nie mogę!
Przepraszam was bardzo!!
Mam nadzieję, że wam się spodoba!
KW!!
~Wika aka ponczek
-Nie ma go.- wyruszyłam ramionami. Spojrzała na mnie, wzięła kolejną szklankę i rzuciła nią we mnie. Gdybym nie uniknęła tego szkła dostałbym w głowę!
-Chciałaś mnie zabić!- krzyknęłam
-Hmmm... Może....- złapałam ją za rękaw od swetra i postawiłam pod ścianą.
-Hej! Bez przemocy- Z rogu kuchni wyłonił się Harry. Zapomniałam, że wszędzie łażą razem.
-Dobra. Liv. Harry. Prosiłabym o to, żebyście opuścili ten oto przepiękny dom ponieważ ja muszę się udać w pewne miejsce. Więc papa.- pomachałam im ręką i zamknęłam drzwi. Ubrałam się. Przed wyjściem rzuciłam tylko krótkie "Wrócę późno" i wyszłam. Otworzyłam garaż i wyjechałam z niego swoim samochodem. Pojechałam pod wskazany adres.
'Camila'
Zaczęłam pakować ubrania. Buty, buty, buty, koszula, zestaw, zestaw, zestaw, zestaw i zestaw. W pewnym momencie zadzwonił mój telefon. Wyjęłam go z kieszeni i zobaczyłam na wyświetlacz. Rydel.
-Halo?- spytałam po odebraniu.
-Halo? Camila?! Znalazłam detektywa! Znalazłam detektywa!- krzyczała wciąż do słuchawki.
-Tak?! To świetnie! Jak się nazywa?
-Ymm.... Antoine Pourbaix.... Jakiś francuz. Podobno bardzo dobry.
-No mam nadzieję. Martwię się o nich....- powiedziałam dość smutno.
-Spokojnie. Mówiłam, że bardzo dobry. Najlepszy w mieście.
-No to bardzo dobrze. Kończę Delly. Dalej się będę pakować. Pa
-No to pa.
Rozłączyłam i zaczęłam dalej się pakować. Spakowałam jeszcze laptopa, ładowarkę do telefonu, pamiętnik i jakieś duperele. Zapięłam torbę, wzięłam ją na ramię i zeszłam na dół.
-Już.-powiedziałam gdy byłam na dole. Rzuciłam torbę pod komodę i rzuciłam się na szyję chłopaka. Wtuliłam się w jego tors i zaczęłam płakać.
-Czemu płaczesz?- spytał
-Martwię się. A co jeśli oni nie wrócą?- powiedziałam przez łzy. Pocałował mnie w usta a mnie ciepło pochłonęło od środka. Oderwał się ode mnie i zapytał:
-Lepiej?
-Jasne- uśmiechnęłam się. Złapał mnie za rękę, wziął torbę na ramię i wyszliśmy razem z domu. Zamknęłam go szczelnie, bo cioci wciąż nie było w domu. Wsiedliśmy razem do jego samochodu i odjechaliśmy.
-Więc. -zaczęłam, a Riker spojrzał na mnie a następnie z powrotem na drogę.- Jak siedziałam w pokoju to słyszałam, że z kimś gadałeś. Nawet kłóciłeś.
-Ja?- zapytał z niedowierzaniem- Wydawało Ci się- zdenerwował się, widać to po nim. Zaczął się nerwowo rozglądać.
-Yhy- mruknęłam i odwróciłam głowę. Zaczęłam patrzeć przez okno. Zachód słońca. Kocham zachody słońca. Dają taką energię. Są piękne, niebo jest wtedy takie ciepłe i zlewa się z resztą świata. Kocham zachody słońca. Mam wrażenie, jakby wtedy słońce mówiło nam "Do widzenia. Idę już. Ale nie bójcie się, wrócę tu jutro". Zapatrzona w niebo nawet nie zauważyłam kiedy zasnęłam.
'Rydel'
-Gdzie i kiedy ostatni raz ich widziałaś?- zapytał spokojnie detektyw.
-Ymm... No Ross'a i Agnes widziała w szpitalu, w dniu porwania. Emmę widziałam dzień przed porwaniem.
-Dlaczego w szpitalu?
-Nasza przyjaciółka miała wypadek. Leżała tam... chyba 2 dni. Ale nie pamiętam.
-Yhy. Przyjedź do nas jutro. Ale jeśli możesz weź rodzeństwo i tę koleżankę. Zgoda?
-Jasne. Muszę już iść. Dziękuję panu bardzo. Do widzenia.
-Do widzenia.- usiadł do stołu, zaczął coś pisać w notesie i rysować na mapie. Wyszłam z budynku i skierowałam się na najbliższy postój taksówek. Wsiadłam do jednej z nich i odjechaliśmy do domu.
'Riker'
Gdy dojechaliśmy do domu zobaczyłem, że Camila śpi. Wziąłem torbę z tylnego siedzenia i zarzuciłem ją na ramię. Wysiadłem i otworzyłem drzwi od strony Camili. Wziąłem ją na ręce i zamknąłem samochód. Wszedłem do domu i zaniosłem brunetkę i torbę na górę. Położyłem dziewczynę na swoim łóżku i pocałowałem w czoło. Torbę położyłem na biurku i podszedłem do szafki na ubrania. Mam w niej 4 szuflady. Zacząłem opróżniać pierwszą szufladę. Ojej... Mój stary notes z piosenkami jednocześnie pamiętnik. Wziąłem go do ręki, usiadłem na podłodze i zacząłem czytać.
Nie wierzę. Poznałem świetną dziewczynę. Ma na imię Jessica i jest piękną brunetką. To co, że jestem w czwartej klasie podstawówki a ona w szóstej. I tak będzie moja.
Zacząłem się śmiać pod nosem. Przewróciłem kilka stron i moi oczom ukazał się wpis z dość niedawna. Nie mój.
Riker jest..... Wcieleniem dobra, opiekuńczy, miły, śmieszny. Po prostu żyć nie umierać. Kocham go.
Czytasz to Riker? Kocham Cię ;*
Camila ;*
Sięgnąłem do kubka z długopisami, stojącego na moim biurku i wziąłem jeden z nich. Zdjąłem nakrętkę i złapałem ją w zęby. Chciałem coś dopisać.
Też Cię kocham Camila ;*
Uśmiechnąłem się do siebie i zamknąłem zeszyt. Zatkałem długopis i rzuciłem go, razem z pamiętnikiem, na biurko. Zacząłem składać ubrania leżące na podłodze. Gdy już wszystkie były złożone odłożyłem je na bok i zszedłem na dół po jakieś pudło. Schowałem wszystkie ubrania i duperele będące wcześniej w szufladzie i odłożyłem pudło na bok. Delikatnie otworzyłem torbę z ubraniami dziewczyny i zacząłem wyciągać wszystko z jej torby. Ułożyłem to wszystko ładnie w opróżnionej szufladzie. Gdy skończyłem, zamknąłem szufladę i już chciałem wyjść z pokoju gdy nagle usłyszałem:
-Riker.- to Camila
-Obudziłem Cię?- zapytałem z troską.
-Nie- przeciągnęła się- Która godzina?
-Ymm...- wyciągnąłem telefon z kieszeni i sprawdziłem godzinę- 17.00, a co?
-Nie nic. Tak się pytam.- powiedziała i wstała z łóżka.- Gdzie są moje rzeczy?- spytała biorąc pustą torbę w rękę.
-Są w tej szufladzie.- uśmiechnąłem się i pokazałem na wspomniane wcześniej miejsce. Camila otworzyła szafkę, by upewnić się, że nie kłamię.
-Idziemy na dół?- spytała
-Jasne.- złapałem ją za rękę i razem zeszliśmy na dół. Zobaczyłem tam kogoś, kogo nikt się nie spodziewał.
-Agnes?!
'Emma'
Gdy obudziłam się byłam w dziwnym pomieszczeniu. Ktoś siedzi w rogu. Było tu tak ciemno, że nie mogłam zobaczyć kto to. Gdy mocniej się przyjrzałam zobaczyłam, że to Ross. W pewnym momencie ciemność zmieniła się w zapalone światło. Teraz dokładnie widziałam kto idzie w moją stronę. Był on dość wysoki mężczyzna. Ciemnooki brunet. Nawet przystojny. Jego telefon zadzwonił.
-No cześć stary.......Tak dali kasę.....No wypuściłem jedną...... Nie wydzieraj się tak na mnie!.....Jak coś wygada to już nie żyje. Tak jak z resztą policja i jej rodzina....... No ok. To pa.- rozłączył się i spojrzał na mnie. Przeraziłam się. Co on może ze mną zrobić? Zaczął iść w moją stronę a ja ze strachu zamknęłam oczy. A on... rozwiązał mnie! Otworzyłam oczy i spojrzałam na porywacza.
-Czemu to zrobiłeś?- zapytałam z grobowym spokojem
-To, że Cię rozwiązałem czy to, że Cię porwałem- powiedział patrząc się w sufit
-Jedno i drugie
-Kasa. Braknie nam pieniędzy i...
-Czekaj- przerwałam mu- nam?
-Mam wspólnika. A kontynuując. Brakuje nam pieniędzy i jakoś trzeba je zdobyć. Zwykła praca odpada. Nikt nie chciał przyjąć do pracy kogoś kto był więzieniu.- cofnęłam się do ściany z przerażenia- Spokojnie. Nic Ci nie zrobię. Na razie. A rozwiązałem Cię bo ten idiota mi kazał.- burknął.
-Jaki idiota?
-Oj mała. Zadajesz bardzo dużo pytań.- wstał z krzesła i usiadł obok mnie na materacu. Nie wiedząc co zrobić odsunęłam się trochę od niego gdy nagle usłyszałam jakieś szmery w rogu pomieszczenia. Ross.
-Ugh..- wściekł się brunet i podszedł do blondyna. Ross otworzył szerzej oczy i ujrzał, że porywacz idzie w jego stronę. Zamknął oczy tak jak ja wcześniej a brunet rozwiązał go- tak jak z resztą mnie wcześniej. Podbiegłam do chłopaka i mocno go przytuliłam.
-Dzięki, że jesteś.- szepnęłam. Blondyn uścisnął mnie mocniej.
-Dobra koniec czułości!- zbeształ nas.- Siadać w spokoju, bo znów was zwiążę!-krzyknął. Oboje posłusznie zrobiliśmy to co kazał. Boimy się go.
-No więc- zaczął brunet, ale coś mu przerwało. Były to otwierające się drzwi do pomieszczenia. Wszedł tu chłopak. Znajoma twarz. Nie! To nie może być on!
-Timmy?!
***
Hej!
Tak wiem....
Zawaliłam....
R19 dodałam w grudniu....
To straszne! Jeszcze dzielę ten rozdział na części...
Nie mogę!
Przepraszam was bardzo!!
Mam nadzieję, że wam się spodoba!
KW!!
~Wika aka ponczek
poniedziałek, 6 kwietnia 2015
One Shot. "Miłość. Czym jest to dziwne zjawisko i do czego prowadzi?"
***
-Dlaczego mi to robisz?- zapytałem
-Przepraszam. Wychodzę i już.- mówiła zakładając płaszcz.
-Nie zostawiaj mnie znów. Dlaczego to robisz?- pytam ponownie.
-A co? Nie mogę? Jestem dorosła. Nic Ci do tego.- wyszła. Otworzyłem drzwi i złapałem ją za rękę. Spojrzała mi w oczy i powiedziała:
-Idź do dzieci. Widzę, że Andre się obudził.- uśmiechnęła się słabo. Odeszła. Spojrzałem na swoją rękę. Miałem w niej bransoletkę brunetki. Założyłem ją na rękę i poszedłem do syna. Pogłaskałem go po głowię i pocałowałem w czoło. Zasnął. Zdjąłem spodnie i wszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i zasnąłem. Obudził mnie płacz małej Ashley. Wziąłem ją do siebie do sypialni. Ułożyła się wygodnie na wielkim łóżku. Wziąłem jeszcze syna. Położył się na drugim końcu łóżka. Usadowiłem się pomiędzy nimi i usnąłem.
***
Obudziły mnie krzyki i skakanie po łóżku. Dzieci. Przetarłem oczy i zobaczyłem Laurę patrzącą na nas jak na obrazek.
-Kocham Cię wiesz?- podszedłem do niej i pocałowałem w szyję. Objąłem ją od tyłu.
-Wiem. Ja Ciebie też, Rossy.- pocałowała mnie w usta i poszła do kuchni. Dzieci pobiegły za nią a ja jeszcze chwilę patrzyłem na zdjęcie nad naszym łóżkiem. Ja i ona. Na naszym ślubie. Pierwszy taniec. Nasz pocałunek na końcu. Wyglądała tak pięknie w tej białej sukni. Jak najpiękniejsza kobieta na świecie. Jak MOJA najpiękniejsza kobieta na świecie. Moja i tylko moja. W pokoju jest jeszcze mała "galeria" zdjęć. Moi rodzice, jej rodzice, moje rodzeństwo, Vanessa, nasze wspólne zdjęcie, rodzinne zdjęcia, zdjęcia dzieci. Wszyscy szczęśliwi. Nawet Rocky którego ukochana niedawno zmarła. Teraz rzadko jest taki. Prawie nigdy. Było też zdjęcie Marry. Marry. Dziewczyny ze szpitala w którym pracuje Lau. Marry zmarła. Zmarła na raka. Rak mózgu. Tętniak. Nowotwór złośliwy. Różnie się go nazywa. Niestety skutki ma tragiczne. Dała Laurze to zdjęcie dzień przed śmiercią. Ona to czuła. Czuła, że jutro umrze. Czuła to i tyle. Mówiła, żebyśmy całą rodziną przyszli na jej pogrzeb. Jej rodzina wiedziała, że jest bardzo związana ze mną i Lau dlatego nie protestowali. Laura postawiła to zdjęcie bo bardzo lubiła Marry. Ta mała była przez te kilka miesięcy jak członek naszej rodziny. Z przemyśleń wyrwał mnie głos mojej ukochanej:
-Rossy. Idziesz na śniadanie? Już 20 minut Cię tam z dołu wołam a ty tylko stoisz i...... O. Marry..- mówiła wciąż idąc do mnie a przerwała widząc, że trzymam w ręku zdjęcie Marry. Wzięła ramkę w rękę i odstawiła na komodę. Pocałowała mnie w policzek i złapała za rękę. Zeszliśmy na dół. Wziąłem dzieci i kazałem im iść do siebie. Ashley jak zwykle się stawiała. Ma charakter po mamie. Andre w charakterze poszedł po mnie. Łatwo ulega.
-Dlaczego znów tam wczoraj poszłaś?- zapytałem spokojnie żony. Odwróciła się gwałtownie prawie wylewając kawę z kubka który trzymała.
-Musiałam. Wiesz, że nie mamy pieniędzy. Moje wynagrodzenie pielęgniarki i twoje nauczyciela nie wystarcza na utrzymanie rodziny. Pytasz mnie ciągle "Dlaczego tam chodzisz?". Żeby zdobyć pieniądze. Dla nas.- podeszła do mnie i musnęła moje usta swoimi.
-Rozumiem. Ale dlaczego w taki sposób? Dlaczego oszustwem?
-Wiesz, że nauczyła mnie tego Rydel, prawda?- kiwnąłem głową na znak, że wiem- No właśnie. Więc czemu mi na to nie pozwalasz? Czemu nie mogę wykorzystać tej umiejętności? Ross. Daj mi grać w tego Pokera.- złapała mnie za ramiona i wtuliła się we mnie. Pocałowałem ją w czoło.
-Kochanie. Ja się po prostu o Ciebie boję. Że ktoś Cię przyłapie. Laura. Przestań to robić.
-No dobrze. Ale dziś w nocy będzie to ostatni raz, dobrze?- uśmiechnęła się do mnie. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem w jej oczy. Jej piękne, hipnotyzujące brązowe oczy. Ma tak piękne oczy. Jak dwie perły. Odbijają światło jak... Fuck! Ross! Znów odpływasz!
-Laura. Nie! Nie możesz tam iść! Będę Cię pilnować. Nie zasnę przez całą noc.
-Ross. Ja i tak w końcu tam pójdę. Lepiej dziś niż za miesiąc, prawda?- złapała moją twarz w dłonie i pocałowała mnie namiętnie. Oderwała się ode mnie, spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech i powiedziałem:
-Lauruś. A co jeśli Cię przyłapią. Nie chcę Cię stracić.- ostatnie zdanie powiedziałem szeptem. Pojedyncza łza poleciała po moim policzku. Laura zobaczyła to i otarła ciecz z mojej twarzy. Do kuchni zeszły dzieci.
-Jestem głodna!- krzyczała wciąż Ashley. Złapałem ją i zacząłem łaskotać. Andre uczepił się mojej nogi i nie chciał puścić. Wziąłem ich do salonu i tam zaczęliśmy zabawę. Łaskotałem ich, skakałem po całym salonie, biegałem. W pewnym momencie tej zabawy coś zaczęło mnie ściskać w klatce piersiowej. No tak. Nie mogę tak biegać. Moje serce tego nie wytrzyma. Właśnie dlatego R5 już nie istnieje. Przez moje problemy z sercem. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Czarne kropki. Ciemność ogarnia cały świat. Jedyne co usłyszałem to wołanie Andre:
-Mamo! Coś stało się tacie!
***
Obudziłem się w szpitalu. Skąd się tu wziąłem? Co ja tak w ogóle tu robię? Ile byłem nieprzytomny? Właśnie te pytania wciąż chodziły mi po głowie. Laura trzyma moją rękę. Ona płacze. Pogłaskałem ją po głowie i powiedziałem:
-Nie płacz już. Wszystko się ułoży.
Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko, przytuliła i namiętnie pocałowała. To było magiczne. Tylko ja i ona. Zero świata wokół nas. Nikt nam nie przeszkodzi. Czas zatrzymał się dla nas. Laura. Moja Laura. Moja kochana Laura. Moja która ciągle jest przy mnie. Nigdy mnie nie opuści. Zawsze będzie ze mną. Nie oddam jej nikomu. Nasz piękny pocałunek przerwała moja mama wchodząca do szpitalnego pokoju. Uśmiechnąłem się do niej słabo i złapałem Lau za rękę.
-Jak się czujesz?- zapytała mnie rodzicielka.
-Lepiej. Kiedy mnie wypuszczą?- spytałem
-Najprawdopodobniej jutro. Jeśli wszystko będzie w porządku.- mama uśmiechnęła się do mnie szeroko- Przywiozłam Ci ubrania, jedzenie, napoje, gazety i ładowarkę do telefonu. Potrzebne Ci coś jeszcze?
-Mamo. Spokojnie. Będę tutaj tylko jedną noc.
-Ale kochanie.- pogłaskała mnie po policzku- Chcę, byś czuł się tutaj jak w domu.- właśnie w tej chwili do sali weszła reszta. Rocky, który był jak zwykle smutny. Riker z Vanessą i małą Emmą. Rydel i Ellington ze swoim synem Brad'em i naszymi dziećmi. Ryland z Nicole, czyli swoją dziewczyną. I tata. Ashley, Andre, Emma i Brad usiedli na łóżku a Rydel, która jest w ciąży, usiadła na krześle. Reszta pozostała w pozycji stojącej.
-Nie za dużo was tu?- zapytała pielęgniarka wchodząca do pokoju i patrząc na naszą piętnastkę. Wszyscy się zaśmiali.
-Co poradzimy, że mamy tak wielką rodzinę?- zaśmiał się tata. Pielęgniarka przewróciła oczami i podała mi leki.
-Jak pan to weźmie to weźmiemy pana na badania.- przytaknąłem i wziąłem tabletki do ust. Dzieciaki zeszły z łóżka a pielęgniarka wywiozła mnie na nim z sali.
***
Rano do szpitala przyszła moja żona z dziećmi. Spakowałem się i czekałem na wypis.
-Riker po nas przyjedzie za pół godziny.- powiedziała Lau. Uśmiechnąłem się. Do sali wszedł lekarz.
-Jak pan się czuje?- spytał.
-Doskonale. Ma pan mój wypis?
-Tak. Proszę oto on. Miłego dnia życzę. Do widzenia.
-Do widzenia- odpowiedzieliśmy mu z Laurą.
-Zadzwonisz do Rik'a, że może już jechać?- zapytałem żony. Przytaknęła mi i wyjęła telefon.
-Halo?......Cześć........Przyjedziesz już po nas?..... Ok........To do zobaczenia.- Lau rozłączyła się i podeszła do mnie.
-Riker będzie za 10 minut.- uśmiechnęła się. Ma taki piękny uśmiech. Hipnotyzujący. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to właśnie Laura jest moją żoną. Nasz ślub pamiętam jakby to było wczoraj. Tak samo narodziny dzieci. Tego nie da się zapomnieć.
-Ross!- krzyknął ktoś przede mną. To Laura. Otrząsnąłem się trochę. Brat wziął moją torbę a Lau złapała mnie za rękę.
***
-To ja już pójdę- powiedział Riker kładąc torbę w przedpokoju.
-Nie chcesz zostać na obiad?- zapytał Andre
-Nie wiem czy twoi rodzice się zgodzą- mówiąc to znacząco spojrzał się na mnie i moją żonę.
-Możesz zostać- uśmiechnęła się Laura. Andre zaczął skakać z radości. Bardzo lubi Riker'a. Z resztą jak całe moje rodzeństwo i Ell'a. Ashley woli Van. Jakoś tak wyszło. W ogóle jakoś tak jest, że Andre jest jak ja gdy byłem mały, a Ashley jak Lau.
-Co na obiad?- zapytała Ashley.
-A co byś chciała?- zapytała brunetka.
-Hmmm...... Czekoladę!!- zaczęła krzyczeć mała i rzuciła się na mnie. Riker i Laura odciągali ją ode mnie.
-Tatuś nie może się bawić. Musi odpocząć.- wytłumaczył małej mój brat i wziął ją na ręce. Pożyteczny jest. Wziął dzieci do salonu a my z Lau poszliśmy do kuchni robić obiad.
-Co smacznego dziś mamy do jedzenia?- pocałowałem ją w policzek.
-Zapiekankę z warzywami i kurczakiem.- uśmiechnęła się i dalej kroiła mięso.
-Mmmm..... To ja czekam- zaśmiałem się- Idę do sypialni położyć się, dobrze?- spytałem. Dziewczyna przytaknęła. Wszedłem do pokoju i schowałem się pod kołdrą. Zasnąłem.
***
-Ross.... Ross...- poczułem jak ktoś trzęsie moim ramieniem. To była Rydel. Ale co ona tu robi? Może Laura zaprosiła rodzinę na obiad? Albo.... Albo w jakiś magiczny sposób teleportowałem się do ich domostwa?
-Ja?- zapytałem zaspanym głosem.
-Tak ty baranie.- zaśmiał się Ryland w progu. Jak zwykle miły....
-Co wy tu robicie?- spytałem
-Lau zaprosiła nas na obiad. Są wszyscy. Rodzice też. Więc przebieraj się i schodź na dół leniuchu!- zaśmiała się moja siostra. Wyszła. Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Wybrałem niebieską koszulkę, czarne jeansy i trampki w tym samym kolorze.
-Witam wszystkich- powiedziałem będąc już na dole. Usiadłem obok Laury i pocałowałem ją w policzek. Nałożyłem sobie zapiekankę.
-Lauruś. Sama to zrobiłaś?- zapytała Van. Brunetka pokiwała głową.
-Wow. Masz talent.- pochwalił ją Ell.
***
W nocy obudziły mnie skrzypiące drzwi od sypialni. Laura.
-Co ty robisz?- zapytałem
-Ross. Przepraszam. Muszę tam iść. To jest silniejsze ode mnie. Kocham Cię- pocałowała mnie w usta i wyszła z domu. Przez moje plecy przeszły nieprzyjemnie ciarki. Wiele pytań krążyło po mojej głowie. Nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. To było straszne. Poszedłem do łazienki. Oparłem się rękami i opłukałem twarz zimną wodą. Wciąż miałem w głowie te dwa słowa. "Kocham Cię". Odbijały się tam jak echo. Echo które rozsadza moją czaszkę od wewnątrz. Drżącą ręką wybrałem numer do Riker'a. Rydel nie może się tak denerwować.
-Halo- zapytał zaspanym głosem brat.
-Ha...-mój głos się załamał.- Riker. Przyjedź. Nie dam rady. Jej znów nie ma. Pomóż.
-Spokojnie. Usiądź. Zaraz będę.
-Ok. Pa.
Udałem się wolnym krokiem do kuchni. Będąc już w pomieszczeniu zachwiałem się i upadłem na podłogę. Szybko się z niej podniosłem i sięgnąłem do szafki z lekami. Środki uspokajające. Muszę to zrobić bo nie wyrobię. Wysypałem kilka tabletek na stół i wziąłem jedną po drugiej. Gdy została mi tylko jedna do domu wbiegł Riker.
-Ross! Co ty robisz?!- wykrzyczał blondyn wyrywając mi tabletkę- Wziąłeś to?!- pokazał mi opakowanie po lekach. Pokiwałem twierdząco głową.- Ile?- spytał już spokojniej.
-Cztery- szepnąłem
-Ross! To są środki uspokajające! Nie można brać ich tyle na raz!- potrząsnął mną mocno.- Wypij dużo wody. Powinno pomóc- powiedział rzucają mi butelkę z cieczą. Wypiłem całą na raz. Podał mi jeszcze dwie. Zanużyłem wargi w wodzie i wypiłem powoli. Odkręciłem ostatnią butelkę i wypiłem duszkiem.
-Ok. A teraz mów co się stało.- powiedział spokojnie brat siadając na krześle na przeciw mnie.
-No.... Ten..... No....-nie potrafiłem się wysłowić- Obudziła mnie bo wychodziła z domu. Riker! Ona poszła grać w tego pokera! Co ja mam zrobić?!
-Spokojnie. Ross, pamiętaj o oddychaniu...
-Pamię....- przerwał mi schodzący ze schodów Andre.
-Wujek!- krzyknął mały.
-Idź do łóżka mały.- powiedziałem.
-Okej- powiedział smutnie.
-Ty też stary idź spać. Ja się rozłożę na kanapie ok?- spytał Riker. Pokiwałem twierdząco głową.
***
Rano obudził mnie dzwonek telefonu.
-Halo?- zapytałem zaspanym głosem.
-Pan Ross Lynch?- zapytał głos w komórce
-Tak, przy telefonie.
-Starszy oficer policji w Los Angeles. Pani Laura Lynch to pańska żona prawda?
-Tak. Jesteśmy małżeństwem od 6 lat.
-Pani Laura została zamordowana- mój mózg nie mógł sobie tego uświadomić. Analizowałem to sobie. Gorzkie łzy spłynęły po moich policzkach.- Proszę się do nas zgłosić. Wyjaśnimy to na komisariacie. Do widzenia.
-Do widzenia.- powiedziałem zachrypniętym głosem.
-Riker!- krzyknąłem przez płacz.- Riker...- wyszeptałem. Brat wszedł do pokoju.
-Co się stało?- zapytał widząc mój stan
-Laura....-powiedziałem oszołomiony- Ona..... Ona.....- wciąż nie umiałem tego powiedzieć.
-Co z nią?- drążył brat.
-Nie..... Ona nie....- mój głos wciąż drżał- Nie żyje.- szepnąłem. Riker otworzył oczy ze zdziwienia.
-Może ja zawiozę dzieci do mamy, co?- zapytał brat z troską w głosie. Zakryłem twarz dłońmi i pokiwałem głową.
-Dzieci...- krzyknął Rik- Chcecie jechać do babci?- maluchy aż skakały z radości.- To lećcie się przebrać. Widzimy się na dole.- dzieciaki szybko pobiegły do pokoju.- Stary. Jedziesz z nami?
-Mogę jechać.
-To ubieraj się!- rozkazał. Zwlokłem się z łóżka i wybrałem pierwszy lepszy strój. Składał się on z białej koszulki, czarnych podartych jeansów, tego samego koloru trampek i turkusowej bluzy. Wszedłem do łazienki i wykonałem poranne czynności. Wolnym krokiem wyszedłem z "pokoju czystości". Na dole nie było nikogo. Ubrałem skórzaną kurtkę i czarną czapkę. Wyszedłem z domu i zamknąłem go na klucz. Otworzyłem drzwi od samochodu i usiadłem na przednie siedzenie. Odjechaliśmy.
***
U rodziców byliśmy po 10 minutach. Riker wziął dzieci a ja bardzo wolno poczłapałem do drzwi. Brat zapukał w nie dopiero gdy ja byłem na schodach. Otworzył nam tata. Ucieszył się na nasz widok. Weszliśmy do domu. Zdjąłem buty, kurtkę i czapkę. Wszedłem do salonu w którym siedziała mama. Czytała książkę "Tajemniczy Ogród" i piła kawę w swoim ulubionym kubku z misiami. Usiadłem obok niej i oparłem głowę o jej ramię. Znów łzy z moich oczu. Ciekną ciurkiem. Rodzicielka spojrzała na mnie, zamknęła książkę i spytała:
-Coś się stało kochanie?
-No....- pociągnąłem nosem- Laura..... Laura nie.... - prawie zakrztusiłem się własnymi łzami- Laura nie żyje.
-Co?! Ale jak to?! Skąd to wiesz?!- mama zadawała pytania jak szalona.
-No tak. Dzwonili do mnie rano z policji. Mam się do nich zgłosić, żeby dowiedzieć się szczegółów.- powiedziałem smutno
-To co tak siedzisz?! Jedziemy!- pogoniła mnie. Pobiegłem do Riker'a i powiedziałem mu o tym, że jadę z mamą na komisariat. Rzucił we mnie kluczykami do samochodu i powiedział że mamy jechać jego autem. Wziąłem kluczyki z ziemi i zszedłem na dół. Ubrałem buty, kurtkę i czapkę.
-Mamo. Jedziemy samochodem Riker'a.- uśmiechnąłem się słabo. Mama objęła mnie ramieniem i razem wyszliśmy. Otworzyłem rodzicielce drzwi od auta a ona zaśmiała się. Sam wsiadłem na miejsce kierowcy, włożyłem kluczyk do stacyjki i ruszyłem w stronę komisariatu.
***
Pod budynkiem policji byliśmy po około 15 minutach. Wysiedliśmy z auta i otworzyliśmy drzwi od komisariatu. Podszedłem do recepcji.
-Dzień Dobry. Nazywam się Ross Lynch i miałem zgłosić się do państwa.
-Ah tak. Dobrze. Proszę iść na pierwsze piętro, zapukać do pokoju numer 23 i dać osobie która otworzy tę kartkę- mówiła podając mi papier. Było tam napisane "Ross Lynch. Oficer Smith. Morderstwo".
-Dziękuję bardzo.- powiedziałem i wbiegłem po schodach na pierwsze piętro i zapukałem pod wskazany pokój. Otworzyła mi młoda, elegancko ubrana kobieta. Bordowa spódnica do kolan i tego samego koloru marynarka. Miała też okulary i czarne buty na niskim obcasie.
-W czym mogę pomóc?- spytała wysokim głosem.
-Ymm...- wycedziłem i podałem kobiecie kartkę.
-Proszę- wpuściła mnie do pomieszczenia. Pokój nie był duży. Na przeciwko drzwi stało biurku z mnóstwem papierów. Za nim komoda i okno z białą wyszywaną firanką. Zaraz obok drzwi stał fotel a przy nim duży kwiat. Ściany były pokryte boazerią a podłoga- panelami. Na jednej ze ścian znajdowały się drzwi na korytarz a na drugiej do innej części pokoju. Kobieta przeczytała kartkę i zawołała:
-Panie Smith- zza drzwi wyłonił się ciemnoskóry mężczyzna w mundurze policyjnym- Pan Ross Lynch do pana.- uśmiechnęła się uwodzicielsko. Widać, że ze sobą kręcą. Wszedłem do innego pomieszczenia. Przypominało ono sale przesłuchań z filmów. Tylko nie było tej dziwnej lampy, którą świecą po oczach. Usiadłem na krześle a policjant zaczął mówić:
-Tak jak już wiemy, pani Laura to pańska żona. Dlaczego nie było jej w domu o...- spojrzał w notes- o 3.20?
-No... bo... yyy....- podrapałem się po karku- Wyszła grać.... Grać w pokera.- powiedziałem dość szybko i od razu spuściłem głowę.
-W jakiego pokera? Za pieniądze? Ale do klubu? Legalnie?- wypytywał wciąż
-Tak za pieniądze. Tak do klubu. Tak legalnie. Tak jestem okropnym mężem bo przeze mnie zginęła. Dałem jej wyjść.... Dałem jej wyjść...- szeptałem w kółko kiwając się na krześle z kolanami pod brodą.
-Dobrze. Woli pan by wszedł tu psycholog czy mam mówić o tym jak zginęła bez niego?- spytał. Spojrzałem na niego i odpowiedziałem:
-Niech wejdzie.- można powiedzieć, że wręcz szepnąłem. Do pomieszczenia weszła kobieta. Czarne jeansy, biała koszula a na to niebieska marynarka. Czarne szpilki, kok na głowie. Nawet elegancko. Usiadła obok mnie. Wtedy policjant zaczął mówić:
-Dobrze. Pani Laura, poszła do klubu. Po skończonej grze wyszła z klubu i chciała wrócić do domu. Niestety. Nie udało jej się to. Szła ulicą i ktoś zaciągnął ją w ciemny zaułek. Pobił dość brutalnie. Pani Lynch nie zginęła z powodu pobicia. Wykrwawiła się.- zakończył historię a moje oczy znów się zaszkliły. Wstałem z krzesła i szybki krokiem zszedłem na dół. Nie mogłem słuchać tego dalej. Nie wiem co by się stało gdybym dalej tam był. Na dole czekała mama. Podbiegłem do niej szybko i przytuliłem z całej siły.
-I jak?- spytała.
-Nie mogę. Nie mogę tego słuchać. -szepnąłem. Mama złapała mnie za rękę i pociągnęła do samochodu. Wsiadła za kierownice a ja na miejsce pasażera. Nie mogę prowadzić. Spowoduje wypadek i mama umrze. Ja mogę umrzeć. Siedziałem na siedzeniu i wpatrywałem się w drogę. Miałem wrażenie, że cały świat rozdwaja się. Wszystko podwójne. Samochód przed nami, kiosk, człowiek idący chodnikiem. Mrugnąłem parę razy i wszystko wróciło do normy. Został tylko ten piekielny ból głowy. Dojechaliśmy do domu. Wysiadłem z samochodu i chwiejnym krokiem udałem się do drzwi. Otworzyłem je i od razu oparłem się o ścianę. Stałem tak chwilkę oddychając ciężko. Znów łzy w moich oczach. Laura. Laura umarła. Laura nie żyje. Do mnie to wciąż było nie do zrozumienia.
-Mamo.- powiedziałem łamiącym głosem- Możemy z dziećmi u was na kilka dni?- mama pogłaskała mnie po głowie i powiedziała:
-Jasne. Ten dom zawsze będzie twoim domem.
-Dzięki- uśmiechnąłem się słabo. Poszedłem na górę. Otworzyłem drzwi od pokoju gościnnego, w którym właśnie przebywały dzieci. Spojrzałem na ich roześmiane twarze. Takie radosne. Ten widok utknie w mojej pamięci na wieki.
-Dzieciaczki.- podszedłem do nich- Zostaniemy na trochę u babci, dobrze?- maleństwa przytaknęły z radością głową.- Riker- zwróciłem się do brata.- Zostaniesz z nimi? Ja pojadę do domu po ubrania i zabawki.
-Jasne- brat uśmiechnął się promiennie. Pocałowałem dzieci w głowy i wyszedłem. Założyłem buty, kurtkę i czapkę. Wziąłem kluczyki z szafki i wybiegłem z domu. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik. Dźwięk maszyny rozbrzmiewał w mojej głowie. Położyłem rękę na drążku od biegów i przestawiłem na wsteczny. Wcisnąłem pedał gazu i wycofałem. Pojechałem do domu.
***
W domu byłem po niecałych 5 minutach. Wszedłem do pokoju dzieci, wziąłem torbę z szafy i zacząłem pakować ubrania i zabawki. Gdy skończyłem postawiłem pakunek przed drzwiami od pokoju. Wszedłem do naszej, teraz już mojej, sypialni i zacząłem pakować moje ubrania. Jakieś spodnie, kilka koszulek, blu.... a co to? Pistolet?!
-Jak ona mogła trzymać tutaj pistolet?- powtarzałem sobie wciąż w myślach. To nie może być prawda. Schowałem czarny przedmiot do kieszeni i próbowałem jakoś pakować się dalej. Gdy w końcu udało mi się to, wziąłem obie torby i wyszedłem z domu wcześniej szczelnie go zamykając. Ubrania rzuciłem na tylne siedzenie a sam usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik. Zmieniłem bieg na wsteczny i wcisnąłem pedał gazu. Ruszyłem w stronę domu rodzinnego.
***
Pod domem byłem po 5 minutach. Równie dobrze mogłem iść spacerem. Wziąłem torby z tylnego siedzenia i zamknąłem samochód. Otworzyłem drzwi od domu i wszedłem. Położyłem torby, czapkę i kurtkę na szafkę i udałem się do salonu. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizor. Wiadomości, jakiś teleturniej, program kulinarny, reality show, film..... Hmm.... może i obejrzę ten film. Położyłem pilot na stoliku przede mną. Do pomieszczenia weszła mama i zasiadła tuż obok mnie. Wtuliłem się w jej ramię. Dlaczego znów płaczę?! Dlaczego jest tak słaby?!
-Ross! Ty blond wariacie! Ross!- usłyszałem wołanie z góry.
-Co chcesz Ryland?- spytałem wchodząc do pokoju młodszego brata.
-Idziemy na impreze!- krzyknął młody wstając od biurka.
-Serio? Ja tutaj przeżywam śmierć ukochanej, a ty mi tutaj wyskakujesz z imprezą? Nigdy w życiu.- obruciłem się i już chciałem wyjść z pokoju lecz młody stanął przede mną.
- Oj Ross! Nawet Rocky idzie z nami! No chodź! Troszkę alkoholu nam nie zaszkodzi. - szturchnął mnie łokciem.
-Rocky też?- RyRy kiwnął głową.- No dobra.
-To leć się przebrać! Chyba w tych ciuchach nie pójdziesz.- zaśmiał się. Przewróciłem teatralnie oczami. Wyszedłem z pokoju i udałem się do pomieszczenia, w którym zanjdowały się już nasze torby. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju.
-Tato- skierowałem się do ojca, który bawił sie właśnie z dziećmi.- Zostaniesz z nimi? Ryland zaproponował mi wyjście na imprezę.
-Jasne, synu.- poklepał mnie po ramieniu. Na mojej twarzy pokazało się coś na kształt uśmiechu. Podszedłem do torby i wybrałem koszulke, którą chce zalożyć. Była nią biała koszulka z napisem "Livin' Kills". Wszedłem do łazienki i przebrałem się. Wyszedłem, pożegnałem się z dziećmi i zszedłem na dół. Pod drzwiami stali już moi bracia wraz z Ellington'em.
-Idziemy? - zapytał Ratliff.
-Idziemy- powiedzieli równocześnie Riker i Ryland. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu Ell'a. Oczywiście Ratliff za kierownicą. Odjechaliśmy.
***
Pod klubem byliśmy po 10 minutach. Wysiedliśmy wszyscy. Weszliśmy do środka. Ugh. Papierosy, alkohol.... Nienawidzę.
-5 razy sok pomarańczowy z wódką.- powiedział Riker. Barman sprawnie nalał alkohol do kieliszków i dolał tam soku. Postawił drinki przed nami. Starszy zapłacił, a każdy z nas wziął swój napój. Wypiłem duszkiem i od razu poczułem alkohol w swoich żyłach. Szybko się upijam.
***
Po 5 kieliszkach byłem pijany, ale nie na tyle, żeby nie wyjść i się przewietrzyć. Szedłem dość długo, nie wiem ile. Doszedłem do lasu. Nie wiem czemu, ale dość intensywnie myślałem nad Laurą. Moją Laurą. Walnąłem z całej siły w drzewo. Poczułem jak krew leci z mojej ręki. Oparłem się o drzewo i zzsunąłem w dół. Rozpłakałem się. Schowałem rękę do kieszeni i zobaczyłem, że wciąż mam tam pistolet. Wyciągnąłem go i zacząłem obracać go w dłoni. Sam nie wiem czemu. Jakoś tak. Przyłożyłem przedmiot do skroni i zaciągnąłem spust. Strzeliłem.
***
Hej! Podoba się? Pisałam go dość długo. Długi? Oceńcie sami!
Co do rozdziału..... lepiej nie pytać.
KW!
~Wika aka ponczek
PS. Wszelkie błędy poprawie później.
-Dlaczego mi to robisz?- zapytałem
-Przepraszam. Wychodzę i już.- mówiła zakładając płaszcz.
-Nie zostawiaj mnie znów. Dlaczego to robisz?- pytam ponownie.
-A co? Nie mogę? Jestem dorosła. Nic Ci do tego.- wyszła. Otworzyłem drzwi i złapałem ją za rękę. Spojrzała mi w oczy i powiedziała:
-Idź do dzieci. Widzę, że Andre się obudził.- uśmiechnęła się słabo. Odeszła. Spojrzałem na swoją rękę. Miałem w niej bransoletkę brunetki. Założyłem ją na rękę i poszedłem do syna. Pogłaskałem go po głowię i pocałowałem w czoło. Zasnął. Zdjąłem spodnie i wszedłem do sypialni. Położyłem się na łóżku i zasnąłem. Obudził mnie płacz małej Ashley. Wziąłem ją do siebie do sypialni. Ułożyła się wygodnie na wielkim łóżku. Wziąłem jeszcze syna. Położył się na drugim końcu łóżka. Usadowiłem się pomiędzy nimi i usnąłem.
***
Obudziły mnie krzyki i skakanie po łóżku. Dzieci. Przetarłem oczy i zobaczyłem Laurę patrzącą na nas jak na obrazek.
-Kocham Cię wiesz?- podszedłem do niej i pocałowałem w szyję. Objąłem ją od tyłu.
-Wiem. Ja Ciebie też, Rossy.- pocałowała mnie w usta i poszła do kuchni. Dzieci pobiegły za nią a ja jeszcze chwilę patrzyłem na zdjęcie nad naszym łóżkiem. Ja i ona. Na naszym ślubie. Pierwszy taniec. Nasz pocałunek na końcu. Wyglądała tak pięknie w tej białej sukni. Jak najpiękniejsza kobieta na świecie. Jak MOJA najpiękniejsza kobieta na świecie. Moja i tylko moja. W pokoju jest jeszcze mała "galeria" zdjęć. Moi rodzice, jej rodzice, moje rodzeństwo, Vanessa, nasze wspólne zdjęcie, rodzinne zdjęcia, zdjęcia dzieci. Wszyscy szczęśliwi. Nawet Rocky którego ukochana niedawno zmarła. Teraz rzadko jest taki. Prawie nigdy. Było też zdjęcie Marry. Marry. Dziewczyny ze szpitala w którym pracuje Lau. Marry zmarła. Zmarła na raka. Rak mózgu. Tętniak. Nowotwór złośliwy. Różnie się go nazywa. Niestety skutki ma tragiczne. Dała Laurze to zdjęcie dzień przed śmiercią. Ona to czuła. Czuła, że jutro umrze. Czuła to i tyle. Mówiła, żebyśmy całą rodziną przyszli na jej pogrzeb. Jej rodzina wiedziała, że jest bardzo związana ze mną i Lau dlatego nie protestowali. Laura postawiła to zdjęcie bo bardzo lubiła Marry. Ta mała była przez te kilka miesięcy jak członek naszej rodziny. Z przemyśleń wyrwał mnie głos mojej ukochanej:
-Rossy. Idziesz na śniadanie? Już 20 minut Cię tam z dołu wołam a ty tylko stoisz i...... O. Marry..- mówiła wciąż idąc do mnie a przerwała widząc, że trzymam w ręku zdjęcie Marry. Wzięła ramkę w rękę i odstawiła na komodę. Pocałowała mnie w policzek i złapała za rękę. Zeszliśmy na dół. Wziąłem dzieci i kazałem im iść do siebie. Ashley jak zwykle się stawiała. Ma charakter po mamie. Andre w charakterze poszedł po mnie. Łatwo ulega.
-Dlaczego znów tam wczoraj poszłaś?- zapytałem spokojnie żony. Odwróciła się gwałtownie prawie wylewając kawę z kubka który trzymała.
-Musiałam. Wiesz, że nie mamy pieniędzy. Moje wynagrodzenie pielęgniarki i twoje nauczyciela nie wystarcza na utrzymanie rodziny. Pytasz mnie ciągle "Dlaczego tam chodzisz?". Żeby zdobyć pieniądze. Dla nas.- podeszła do mnie i musnęła moje usta swoimi.
-Rozumiem. Ale dlaczego w taki sposób? Dlaczego oszustwem?
-Wiesz, że nauczyła mnie tego Rydel, prawda?- kiwnąłem głową na znak, że wiem- No właśnie. Więc czemu mi na to nie pozwalasz? Czemu nie mogę wykorzystać tej umiejętności? Ross. Daj mi grać w tego Pokera.- złapała mnie za ramiona i wtuliła się we mnie. Pocałowałem ją w czoło.
-Kochanie. Ja się po prostu o Ciebie boję. Że ktoś Cię przyłapie. Laura. Przestań to robić.
-No dobrze. Ale dziś w nocy będzie to ostatni raz, dobrze?- uśmiechnęła się do mnie. Zmarszczyłem czoło i spojrzałem w jej oczy. Jej piękne, hipnotyzujące brązowe oczy. Ma tak piękne oczy. Jak dwie perły. Odbijają światło jak... Fuck! Ross! Znów odpływasz!
-Laura. Nie! Nie możesz tam iść! Będę Cię pilnować. Nie zasnę przez całą noc.
-Ross. Ja i tak w końcu tam pójdę. Lepiej dziś niż za miesiąc, prawda?- złapała moją twarz w dłonie i pocałowała mnie namiętnie. Oderwała się ode mnie, spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się. Odwzajemniłem uśmiech i powiedziałem:
-Lauruś. A co jeśli Cię przyłapią. Nie chcę Cię stracić.- ostatnie zdanie powiedziałem szeptem. Pojedyncza łza poleciała po moim policzku. Laura zobaczyła to i otarła ciecz z mojej twarzy. Do kuchni zeszły dzieci.
-Jestem głodna!- krzyczała wciąż Ashley. Złapałem ją i zacząłem łaskotać. Andre uczepił się mojej nogi i nie chciał puścić. Wziąłem ich do salonu i tam zaczęliśmy zabawę. Łaskotałem ich, skakałem po całym salonie, biegałem. W pewnym momencie tej zabawy coś zaczęło mnie ściskać w klatce piersiowej. No tak. Nie mogę tak biegać. Moje serce tego nie wytrzyma. Właśnie dlatego R5 już nie istnieje. Przez moje problemy z sercem. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Czarne kropki. Ciemność ogarnia cały świat. Jedyne co usłyszałem to wołanie Andre:
-Mamo! Coś stało się tacie!
***
Obudziłem się w szpitalu. Skąd się tu wziąłem? Co ja tak w ogóle tu robię? Ile byłem nieprzytomny? Właśnie te pytania wciąż chodziły mi po głowie. Laura trzyma moją rękę. Ona płacze. Pogłaskałem ją po głowie i powiedziałem:
-Nie płacz już. Wszystko się ułoży.
Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się szeroko, przytuliła i namiętnie pocałowała. To było magiczne. Tylko ja i ona. Zero świata wokół nas. Nikt nam nie przeszkodzi. Czas zatrzymał się dla nas. Laura. Moja Laura. Moja kochana Laura. Moja która ciągle jest przy mnie. Nigdy mnie nie opuści. Zawsze będzie ze mną. Nie oddam jej nikomu. Nasz piękny pocałunek przerwała moja mama wchodząca do szpitalnego pokoju. Uśmiechnąłem się do niej słabo i złapałem Lau za rękę.
-Jak się czujesz?- zapytała mnie rodzicielka.
-Lepiej. Kiedy mnie wypuszczą?- spytałem
-Najprawdopodobniej jutro. Jeśli wszystko będzie w porządku.- mama uśmiechnęła się do mnie szeroko- Przywiozłam Ci ubrania, jedzenie, napoje, gazety i ładowarkę do telefonu. Potrzebne Ci coś jeszcze?
-Mamo. Spokojnie. Będę tutaj tylko jedną noc.
-Ale kochanie.- pogłaskała mnie po policzku- Chcę, byś czuł się tutaj jak w domu.- właśnie w tej chwili do sali weszła reszta. Rocky, który był jak zwykle smutny. Riker z Vanessą i małą Emmą. Rydel i Ellington ze swoim synem Brad'em i naszymi dziećmi. Ryland z Nicole, czyli swoją dziewczyną. I tata. Ashley, Andre, Emma i Brad usiedli na łóżku a Rydel, która jest w ciąży, usiadła na krześle. Reszta pozostała w pozycji stojącej.
-Nie za dużo was tu?- zapytała pielęgniarka wchodząca do pokoju i patrząc na naszą piętnastkę. Wszyscy się zaśmiali.
-Co poradzimy, że mamy tak wielką rodzinę?- zaśmiał się tata. Pielęgniarka przewróciła oczami i podała mi leki.
-Jak pan to weźmie to weźmiemy pana na badania.- przytaknąłem i wziąłem tabletki do ust. Dzieciaki zeszły z łóżka a pielęgniarka wywiozła mnie na nim z sali.
***
Rano do szpitala przyszła moja żona z dziećmi. Spakowałem się i czekałem na wypis.
-Riker po nas przyjedzie za pół godziny.- powiedziała Lau. Uśmiechnąłem się. Do sali wszedł lekarz.
-Jak pan się czuje?- spytał.
-Doskonale. Ma pan mój wypis?
-Tak. Proszę oto on. Miłego dnia życzę. Do widzenia.
-Do widzenia- odpowiedzieliśmy mu z Laurą.
-Zadzwonisz do Rik'a, że może już jechać?- zapytałem żony. Przytaknęła mi i wyjęła telefon.
-Halo?......Cześć........Przyjedziesz już po nas?..... Ok........To do zobaczenia.- Lau rozłączyła się i podeszła do mnie.
-Riker będzie za 10 minut.- uśmiechnęła się. Ma taki piękny uśmiech. Hipnotyzujący. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to właśnie Laura jest moją żoną. Nasz ślub pamiętam jakby to było wczoraj. Tak samo narodziny dzieci. Tego nie da się zapomnieć.
-Ross!- krzyknął ktoś przede mną. To Laura. Otrząsnąłem się trochę. Brat wziął moją torbę a Lau złapała mnie za rękę.
***
-To ja już pójdę- powiedział Riker kładąc torbę w przedpokoju.
-Nie chcesz zostać na obiad?- zapytał Andre
-Nie wiem czy twoi rodzice się zgodzą- mówiąc to znacząco spojrzał się na mnie i moją żonę.
-Możesz zostać- uśmiechnęła się Laura. Andre zaczął skakać z radości. Bardzo lubi Riker'a. Z resztą jak całe moje rodzeństwo i Ell'a. Ashley woli Van. Jakoś tak wyszło. W ogóle jakoś tak jest, że Andre jest jak ja gdy byłem mały, a Ashley jak Lau.
-Co na obiad?- zapytała Ashley.
-A co byś chciała?- zapytała brunetka.
-Hmmm...... Czekoladę!!- zaczęła krzyczeć mała i rzuciła się na mnie. Riker i Laura odciągali ją ode mnie.
-Tatuś nie może się bawić. Musi odpocząć.- wytłumaczył małej mój brat i wziął ją na ręce. Pożyteczny jest. Wziął dzieci do salonu a my z Lau poszliśmy do kuchni robić obiad.
-Co smacznego dziś mamy do jedzenia?- pocałowałem ją w policzek.
-Zapiekankę z warzywami i kurczakiem.- uśmiechnęła się i dalej kroiła mięso.
-Mmmm..... To ja czekam- zaśmiałem się- Idę do sypialni położyć się, dobrze?- spytałem. Dziewczyna przytaknęła. Wszedłem do pokoju i schowałem się pod kołdrą. Zasnąłem.
***
-Ross.... Ross...- poczułem jak ktoś trzęsie moim ramieniem. To była Rydel. Ale co ona tu robi? Może Laura zaprosiła rodzinę na obiad? Albo.... Albo w jakiś magiczny sposób teleportowałem się do ich domostwa?
-Ja?- zapytałem zaspanym głosem.
-Tak ty baranie.- zaśmiał się Ryland w progu. Jak zwykle miły....
-Co wy tu robicie?- spytałem
-Lau zaprosiła nas na obiad. Są wszyscy. Rodzice też. Więc przebieraj się i schodź na dół leniuchu!- zaśmiała się moja siostra. Wyszła. Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy. Wybrałem niebieską koszulkę, czarne jeansy i trampki w tym samym kolorze.
-Witam wszystkich- powiedziałem będąc już na dole. Usiadłem obok Laury i pocałowałem ją w policzek. Nałożyłem sobie zapiekankę.
-Lauruś. Sama to zrobiłaś?- zapytała Van. Brunetka pokiwała głową.
-Wow. Masz talent.- pochwalił ją Ell.
***
W nocy obudziły mnie skrzypiące drzwi od sypialni. Laura.
-Co ty robisz?- zapytałem
-Ross. Przepraszam. Muszę tam iść. To jest silniejsze ode mnie. Kocham Cię- pocałowała mnie w usta i wyszła z domu. Przez moje plecy przeszły nieprzyjemnie ciarki. Wiele pytań krążyło po mojej głowie. Nie potrafiłem na nie odpowiedzieć. To było straszne. Poszedłem do łazienki. Oparłem się rękami i opłukałem twarz zimną wodą. Wciąż miałem w głowie te dwa słowa. "Kocham Cię". Odbijały się tam jak echo. Echo które rozsadza moją czaszkę od wewnątrz. Drżącą ręką wybrałem numer do Riker'a. Rydel nie może się tak denerwować.
-Halo- zapytał zaspanym głosem brat.
-Ha...-mój głos się załamał.- Riker. Przyjedź. Nie dam rady. Jej znów nie ma. Pomóż.
-Spokojnie. Usiądź. Zaraz będę.
-Ok. Pa.
Udałem się wolnym krokiem do kuchni. Będąc już w pomieszczeniu zachwiałem się i upadłem na podłogę. Szybko się z niej podniosłem i sięgnąłem do szafki z lekami. Środki uspokajające. Muszę to zrobić bo nie wyrobię. Wysypałem kilka tabletek na stół i wziąłem jedną po drugiej. Gdy została mi tylko jedna do domu wbiegł Riker.
-Ross! Co ty robisz?!- wykrzyczał blondyn wyrywając mi tabletkę- Wziąłeś to?!- pokazał mi opakowanie po lekach. Pokiwałem twierdząco głową.- Ile?- spytał już spokojniej.
-Cztery- szepnąłem
-Ross! To są środki uspokajające! Nie można brać ich tyle na raz!- potrząsnął mną mocno.- Wypij dużo wody. Powinno pomóc- powiedział rzucają mi butelkę z cieczą. Wypiłem całą na raz. Podał mi jeszcze dwie. Zanużyłem wargi w wodzie i wypiłem powoli. Odkręciłem ostatnią butelkę i wypiłem duszkiem.
-Ok. A teraz mów co się stało.- powiedział spokojnie brat siadając na krześle na przeciw mnie.
-No.... Ten..... No....-nie potrafiłem się wysłowić- Obudziła mnie bo wychodziła z domu. Riker! Ona poszła grać w tego pokera! Co ja mam zrobić?!
-Spokojnie. Ross, pamiętaj o oddychaniu...
-Pamię....- przerwał mi schodzący ze schodów Andre.
-Wujek!- krzyknął mały.
-Idź do łóżka mały.- powiedziałem.
-Okej- powiedział smutnie.
-Ty też stary idź spać. Ja się rozłożę na kanapie ok?- spytał Riker. Pokiwałem twierdząco głową.
***
Rano obudził mnie dzwonek telefonu.
-Halo?- zapytałem zaspanym głosem.
-Pan Ross Lynch?- zapytał głos w komórce
-Tak, przy telefonie.
-Starszy oficer policji w Los Angeles. Pani Laura Lynch to pańska żona prawda?
-Tak. Jesteśmy małżeństwem od 6 lat.
-Pani Laura została zamordowana- mój mózg nie mógł sobie tego uświadomić. Analizowałem to sobie. Gorzkie łzy spłynęły po moich policzkach.- Proszę się do nas zgłosić. Wyjaśnimy to na komisariacie. Do widzenia.
-Do widzenia.- powiedziałem zachrypniętym głosem.
-Riker!- krzyknąłem przez płacz.- Riker...- wyszeptałem. Brat wszedł do pokoju.
-Co się stało?- zapytał widząc mój stan
-Laura....-powiedziałem oszołomiony- Ona..... Ona.....- wciąż nie umiałem tego powiedzieć.
-Co z nią?- drążył brat.
-Nie..... Ona nie....- mój głos wciąż drżał- Nie żyje.- szepnąłem. Riker otworzył oczy ze zdziwienia.
-Może ja zawiozę dzieci do mamy, co?- zapytał brat z troską w głosie. Zakryłem twarz dłońmi i pokiwałem głową.
-Dzieci...- krzyknął Rik- Chcecie jechać do babci?- maluchy aż skakały z radości.- To lećcie się przebrać. Widzimy się na dole.- dzieciaki szybko pobiegły do pokoju.- Stary. Jedziesz z nami?
-Mogę jechać.
-To ubieraj się!- rozkazał. Zwlokłem się z łóżka i wybrałem pierwszy lepszy strój. Składał się on z białej koszulki, czarnych podartych jeansów, tego samego koloru trampek i turkusowej bluzy. Wszedłem do łazienki i wykonałem poranne czynności. Wolnym krokiem wyszedłem z "pokoju czystości". Na dole nie było nikogo. Ubrałem skórzaną kurtkę i czarną czapkę. Wyszedłem z domu i zamknąłem go na klucz. Otworzyłem drzwi od samochodu i usiadłem na przednie siedzenie. Odjechaliśmy.
***
U rodziców byliśmy po 10 minutach. Riker wziął dzieci a ja bardzo wolno poczłapałem do drzwi. Brat zapukał w nie dopiero gdy ja byłem na schodach. Otworzył nam tata. Ucieszył się na nasz widok. Weszliśmy do domu. Zdjąłem buty, kurtkę i czapkę. Wszedłem do salonu w którym siedziała mama. Czytała książkę "Tajemniczy Ogród" i piła kawę w swoim ulubionym kubku z misiami. Usiadłem obok niej i oparłem głowę o jej ramię. Znów łzy z moich oczu. Ciekną ciurkiem. Rodzicielka spojrzała na mnie, zamknęła książkę i spytała:
-Coś się stało kochanie?
-No....- pociągnąłem nosem- Laura..... Laura nie.... - prawie zakrztusiłem się własnymi łzami- Laura nie żyje.
-Co?! Ale jak to?! Skąd to wiesz?!- mama zadawała pytania jak szalona.
-No tak. Dzwonili do mnie rano z policji. Mam się do nich zgłosić, żeby dowiedzieć się szczegółów.- powiedziałem smutno
-To co tak siedzisz?! Jedziemy!- pogoniła mnie. Pobiegłem do Riker'a i powiedziałem mu o tym, że jadę z mamą na komisariat. Rzucił we mnie kluczykami do samochodu i powiedział że mamy jechać jego autem. Wziąłem kluczyki z ziemi i zszedłem na dół. Ubrałem buty, kurtkę i czapkę.
-Mamo. Jedziemy samochodem Riker'a.- uśmiechnąłem się słabo. Mama objęła mnie ramieniem i razem wyszliśmy. Otworzyłem rodzicielce drzwi od auta a ona zaśmiała się. Sam wsiadłem na miejsce kierowcy, włożyłem kluczyk do stacyjki i ruszyłem w stronę komisariatu.
***
Pod budynkiem policji byliśmy po około 15 minutach. Wysiedliśmy z auta i otworzyliśmy drzwi od komisariatu. Podszedłem do recepcji.
-Dzień Dobry. Nazywam się Ross Lynch i miałem zgłosić się do państwa.
-Ah tak. Dobrze. Proszę iść na pierwsze piętro, zapukać do pokoju numer 23 i dać osobie która otworzy tę kartkę- mówiła podając mi papier. Było tam napisane "Ross Lynch. Oficer Smith. Morderstwo".
-Dziękuję bardzo.- powiedziałem i wbiegłem po schodach na pierwsze piętro i zapukałem pod wskazany pokój. Otworzyła mi młoda, elegancko ubrana kobieta. Bordowa spódnica do kolan i tego samego koloru marynarka. Miała też okulary i czarne buty na niskim obcasie.
-W czym mogę pomóc?- spytała wysokim głosem.
-Ymm...- wycedziłem i podałem kobiecie kartkę.
-Proszę- wpuściła mnie do pomieszczenia. Pokój nie był duży. Na przeciwko drzwi stało biurku z mnóstwem papierów. Za nim komoda i okno z białą wyszywaną firanką. Zaraz obok drzwi stał fotel a przy nim duży kwiat. Ściany były pokryte boazerią a podłoga- panelami. Na jednej ze ścian znajdowały się drzwi na korytarz a na drugiej do innej części pokoju. Kobieta przeczytała kartkę i zawołała:
-Panie Smith- zza drzwi wyłonił się ciemnoskóry mężczyzna w mundurze policyjnym- Pan Ross Lynch do pana.- uśmiechnęła się uwodzicielsko. Widać, że ze sobą kręcą. Wszedłem do innego pomieszczenia. Przypominało ono sale przesłuchań z filmów. Tylko nie było tej dziwnej lampy, którą świecą po oczach. Usiadłem na krześle a policjant zaczął mówić:
-Tak jak już wiemy, pani Laura to pańska żona. Dlaczego nie było jej w domu o...- spojrzał w notes- o 3.20?
-No... bo... yyy....- podrapałem się po karku- Wyszła grać.... Grać w pokera.- powiedziałem dość szybko i od razu spuściłem głowę.
-W jakiego pokera? Za pieniądze? Ale do klubu? Legalnie?- wypytywał wciąż
-Tak za pieniądze. Tak do klubu. Tak legalnie. Tak jestem okropnym mężem bo przeze mnie zginęła. Dałem jej wyjść.... Dałem jej wyjść...- szeptałem w kółko kiwając się na krześle z kolanami pod brodą.
-Dobrze. Woli pan by wszedł tu psycholog czy mam mówić o tym jak zginęła bez niego?- spytał. Spojrzałem na niego i odpowiedziałem:
-Niech wejdzie.- można powiedzieć, że wręcz szepnąłem. Do pomieszczenia weszła kobieta. Czarne jeansy, biała koszula a na to niebieska marynarka. Czarne szpilki, kok na głowie. Nawet elegancko. Usiadła obok mnie. Wtedy policjant zaczął mówić:
-Dobrze. Pani Laura, poszła do klubu. Po skończonej grze wyszła z klubu i chciała wrócić do domu. Niestety. Nie udało jej się to. Szła ulicą i ktoś zaciągnął ją w ciemny zaułek. Pobił dość brutalnie. Pani Lynch nie zginęła z powodu pobicia. Wykrwawiła się.- zakończył historię a moje oczy znów się zaszkliły. Wstałem z krzesła i szybki krokiem zszedłem na dół. Nie mogłem słuchać tego dalej. Nie wiem co by się stało gdybym dalej tam był. Na dole czekała mama. Podbiegłem do niej szybko i przytuliłem z całej siły.
-I jak?- spytała.
-Nie mogę. Nie mogę tego słuchać. -szepnąłem. Mama złapała mnie za rękę i pociągnęła do samochodu. Wsiadła za kierownice a ja na miejsce pasażera. Nie mogę prowadzić. Spowoduje wypadek i mama umrze. Ja mogę umrzeć. Siedziałem na siedzeniu i wpatrywałem się w drogę. Miałem wrażenie, że cały świat rozdwaja się. Wszystko podwójne. Samochód przed nami, kiosk, człowiek idący chodnikiem. Mrugnąłem parę razy i wszystko wróciło do normy. Został tylko ten piekielny ból głowy. Dojechaliśmy do domu. Wysiadłem z samochodu i chwiejnym krokiem udałem się do drzwi. Otworzyłem je i od razu oparłem się o ścianę. Stałem tak chwilkę oddychając ciężko. Znów łzy w moich oczach. Laura. Laura umarła. Laura nie żyje. Do mnie to wciąż było nie do zrozumienia.
-Mamo.- powiedziałem łamiącym głosem- Możemy z dziećmi u was na kilka dni?- mama pogłaskała mnie po głowie i powiedziała:
-Jasne. Ten dom zawsze będzie twoim domem.
-Dzięki- uśmiechnąłem się słabo. Poszedłem na górę. Otworzyłem drzwi od pokoju gościnnego, w którym właśnie przebywały dzieci. Spojrzałem na ich roześmiane twarze. Takie radosne. Ten widok utknie w mojej pamięci na wieki.
-Dzieciaczki.- podszedłem do nich- Zostaniemy na trochę u babci, dobrze?- maleństwa przytaknęły z radością głową.- Riker- zwróciłem się do brata.- Zostaniesz z nimi? Ja pojadę do domu po ubrania i zabawki.
-Jasne- brat uśmiechnął się promiennie. Pocałowałem dzieci w głowy i wyszedłem. Założyłem buty, kurtkę i czapkę. Wziąłem kluczyki z szafki i wybiegłem z domu. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem silnik. Dźwięk maszyny rozbrzmiewał w mojej głowie. Położyłem rękę na drążku od biegów i przestawiłem na wsteczny. Wcisnąłem pedał gazu i wycofałem. Pojechałem do domu.
***
W domu byłem po niecałych 5 minutach. Wszedłem do pokoju dzieci, wziąłem torbę z szafy i zacząłem pakować ubrania i zabawki. Gdy skończyłem postawiłem pakunek przed drzwiami od pokoju. Wszedłem do naszej, teraz już mojej, sypialni i zacząłem pakować moje ubrania. Jakieś spodnie, kilka koszulek, blu.... a co to? Pistolet?!
-Jak ona mogła trzymać tutaj pistolet?- powtarzałem sobie wciąż w myślach. To nie może być prawda. Schowałem czarny przedmiot do kieszeni i próbowałem jakoś pakować się dalej. Gdy w końcu udało mi się to, wziąłem obie torby i wyszedłem z domu wcześniej szczelnie go zamykając. Ubrania rzuciłem na tylne siedzenie a sam usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik. Zmieniłem bieg na wsteczny i wcisnąłem pedał gazu. Ruszyłem w stronę domu rodzinnego.
***
Pod domem byłem po 5 minutach. Równie dobrze mogłem iść spacerem. Wziąłem torby z tylnego siedzenia i zamknąłem samochód. Otworzyłem drzwi od domu i wszedłem. Położyłem torby, czapkę i kurtkę na szafkę i udałem się do salonu. Usiadłem na kanapie i włączyłem telewizor. Wiadomości, jakiś teleturniej, program kulinarny, reality show, film..... Hmm.... może i obejrzę ten film. Położyłem pilot na stoliku przede mną. Do pomieszczenia weszła mama i zasiadła tuż obok mnie. Wtuliłem się w jej ramię. Dlaczego znów płaczę?! Dlaczego jest tak słaby?!
-Ross! Ty blond wariacie! Ross!- usłyszałem wołanie z góry.
-Co chcesz Ryland?- spytałem wchodząc do pokoju młodszego brata.
-Idziemy na impreze!- krzyknął młody wstając od biurka.
-Serio? Ja tutaj przeżywam śmierć ukochanej, a ty mi tutaj wyskakujesz z imprezą? Nigdy w życiu.- obruciłem się i już chciałem wyjść z pokoju lecz młody stanął przede mną.
- Oj Ross! Nawet Rocky idzie z nami! No chodź! Troszkę alkoholu nam nie zaszkodzi. - szturchnął mnie łokciem.
-Rocky też?- RyRy kiwnął głową.- No dobra.
-To leć się przebrać! Chyba w tych ciuchach nie pójdziesz.- zaśmiał się. Przewróciłem teatralnie oczami. Wyszedłem z pokoju i udałem się do pomieszczenia, w którym zanjdowały się już nasze torby. Otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju.
-Tato- skierowałem się do ojca, który bawił sie właśnie z dziećmi.- Zostaniesz z nimi? Ryland zaproponował mi wyjście na imprezę.
-Jasne, synu.- poklepał mnie po ramieniu. Na mojej twarzy pokazało się coś na kształt uśmiechu. Podszedłem do torby i wybrałem koszulke, którą chce zalożyć. Była nią biała koszulka z napisem "Livin' Kills". Wszedłem do łazienki i przebrałem się. Wyszedłem, pożegnałem się z dziećmi i zszedłem na dół. Pod drzwiami stali już moi bracia wraz z Ellington'em.
-Idziemy? - zapytał Ratliff.
-Idziemy- powiedzieli równocześnie Riker i Ryland. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu Ell'a. Oczywiście Ratliff za kierownicą. Odjechaliśmy.
***
Pod klubem byliśmy po 10 minutach. Wysiedliśmy wszyscy. Weszliśmy do środka. Ugh. Papierosy, alkohol.... Nienawidzę.
-5 razy sok pomarańczowy z wódką.- powiedział Riker. Barman sprawnie nalał alkohol do kieliszków i dolał tam soku. Postawił drinki przed nami. Starszy zapłacił, a każdy z nas wziął swój napój. Wypiłem duszkiem i od razu poczułem alkohol w swoich żyłach. Szybko się upijam.
***
Po 5 kieliszkach byłem pijany, ale nie na tyle, żeby nie wyjść i się przewietrzyć. Szedłem dość długo, nie wiem ile. Doszedłem do lasu. Nie wiem czemu, ale dość intensywnie myślałem nad Laurą. Moją Laurą. Walnąłem z całej siły w drzewo. Poczułem jak krew leci z mojej ręki. Oparłem się o drzewo i zzsunąłem w dół. Rozpłakałem się. Schowałem rękę do kieszeni i zobaczyłem, że wciąż mam tam pistolet. Wyciągnąłem go i zacząłem obracać go w dłoni. Sam nie wiem czemu. Jakoś tak. Przyłożyłem przedmiot do skroni i zaciągnąłem spust. Strzeliłem.
***
Hej! Podoba się? Pisałam go dość długo. Długi? Oceńcie sami!
Co do rozdziału..... lepiej nie pytać.
KW!
~Wika aka ponczek
PS. Wszelkie błędy poprawie później.
sobota, 28 marca 2015
Można powiedzieć....... Notka#5? (Tak, to już 5)
Założyłam (kolejny) nowy blog!! Prowadzę go z Vica Ica (wejdź sobie w jej profil xd).
Opowiada on o Ashley, 19-latce, która mieszka z matką i młodszą siostrą po tym jak ojciec opuścił rodzinę.
Dokładniej dowiecie się wszystkiego z prologu :D
http://lifehasasmuchcolorsasyoucanfindthem.blogspot.com/2015/03/prolog.html
Mam nadzieje, że wpadniecie! :**
~Wika aka ponczek
Opowiada on o Ashley, 19-latce, która mieszka z matką i młodszą siostrą po tym jak ojciec opuścił rodzinę.
Dokładniej dowiecie się wszystkiego z prologu :D
http://lifehasasmuchcolorsasyoucanfindthem.blogspot.com/2015/03/prolog.html
Mam nadzieje, że wpadniecie! :**
~Wika aka ponczek
sobota, 14 marca 2015
LBA!! (Kolejna)
No heja!!
Jak widzicie to moja kolejna nominacja do LBA. Tym razem mam ją od
Jak widzicie to moja kolejna nominacja do LBA. Tym razem mam ją od
Agata Drogowskazy z bloga I want to see you smile. (Można zajrzeć na jej profil i na bloga)
No to lecimy!!
1. Jak poznałaś/eś R5?
Odp: Przez A&A. Kiedyś niecierpiałam tego serialu, ale koleżanka mi kazała obejrzeć i się zakochałam w Ross'ie i zaczęłam szukać info na jego temat. I
2. Rzecz bez której nie możesz wyjść z domu?
2. Rzecz bez której nie możesz wyjść z domu?
Odp: Zdecydowanie TELEFON. Jestem uzależniona!!
3. Masz jakieś fobie?
3. Masz jakieś fobie?
Odp: Tak. Lęk wysokości, klaustrofobię i to co we mnie jest najdziwniejsze..... Boję się też TIRÓW. Przerażają mnie te wielgachne samochody....
4. Kiedy masz urodziny?
Odp: 11 grudnia
5. Ulubiony rodzaj muzyki?
5. Ulubiony rodzaj muzyki?
Odp: Pop-rock. Ale chyba bardziej rock.
6. Ulubiona zabawa z dzieciństwa?
6. Ulubiona zabawa z dzieciństwa?
Odp: Szczerze..... Jakoś nie mogę sobie przypomnieć.... Ale chyba była to zabawa w bajkę.,.. Dokładnie "Avatar: Legenda Aanga" :DD
7. O której zwykle chodzisz spać?
7. O której zwykle chodzisz spać?
Odp: Zdecydowanie za wcześnie. Około 21......
8. Czego nie lubisz w ludziach?
8. Czego nie lubisz w ludziach?
Odp: Hmmm,.,.. Nie wiem jak to określić. Jestem perfekcjonistką i nienawidzę jak ludzie robią coś nie "perfekcyjnie"..... Można tak to określić.
9. Jaki jest ostatni wysłany przez Ciebie sms?
9. Jaki jest ostatni wysłany przez Ciebie sms?
Odp: Był to SMS do kol z klasy: "Zadzwonisz do mnie jak będziesz w domu?"
10. Najgorszy przedmiot w szkole?
Odp: Definitywnie BIOLOGIA! I Geografia.... no i też W-F.... i Polski.... i może Muzyka? Trochę dużo tego xd
11. Ile masz lat?
11. Ile masz lat?
Odp: 13......
OK..... To by było na tyle.....
Ja nominuję...:
http://wannabeyourdestiny.blogspot.com/
http://nieelitarnaszkola.blogspot.com/
http://the-secrets-of-awnas.blogspot.com/
http://this-is-us-story-raura.blogspot.com/
http://i-see-dark-raura.blogspot.com/
http://austinandally-myfictionstory.blogspot.com/
Moje pytania:
1. Jak długo prowadzisz bloga?
2. Ile blogów czytasz?
3. Czy jesteś zaprzyjaźniona z jakimś innym bloggerem?
4. Skąd inspiracja, na rozpoczęcie bloga?
5. Ila masz lat?
6. Jak długo masz jeszcze zamiar prowadzić bloga?
7. Co sądzisz, o znajomościach internetowych?
8. Co sądzisz o rockowej muzyce?
9. Jak idzie Ci z angielskim?
10. Ulubiony wykonawca?
11. Ostatnia przeczytana książka?
i jako iż jestem perfekcjonistką i wszystko musi być parzyste to
12. Twój model telefonu.
Dziękuję z mojej strony tyle. Do napisania!
~Wika
wtorek, 10 marca 2015
ROK!!
Dzis wlasnie mija rok od zalozenia bloga!! Boze! Cieszycie sie tak jak ja? No nie moge!!
Dziekuje za ten rok.
Dziekuje za 105 komentarzy.
Dziekuje za 6804 wejscia.
Dziekuje za to ze jestescie
KW!! <3
~Wika
Dziekuje za ten rok.
Dziekuje za 105 komentarzy.
Dziekuje za 6804 wejscia.
Dziekuje za to ze jestescie
KW!! <3
~Wika
sobota, 7 marca 2015
Notka #4
Szczerze? Nie wiem kiedy się to skończy..... Dlaczego inni blogerzy piszą rozdzialy "od tak" a ja? Idzie mi to jak krew z nosa..... Jestem młoda, ale czuje, że to jednak nie jest robota dla mnie..... Mam tych kilku czytelników, którzy są moim szczęściem, ale co oni mi dają skoro i tak JA nic nie daje. Ja czuje, że się wypalam. Tracę wenę i wgl chęć do pisania czego kolwiek. Czytam te....raz.....dwa..... CZTERNAŚCIE blogów. W tym pięć ma pod każdym rozdziałem ponad 30 komentarzy. A u mnie..... 9.... To nie jest takie.. No pocieszające. KOCHAM WAS. Ale to jednak dobija, ze czytam blog w ktorym pod jednym rozdzilem jest 106 komentarzy, a u mnie tych komentarzy jest tyle pod wszystkimi postami! Co jest?! Nie moge tego zrozumieć.
Mogę wam to zdradzić.... Może ktoś, już to wie (Tak Agnes. Ty to wiesz xd). Przed R20 pojawi się...... One Shot. Już go kończę.
Będzie on o Raurze. Kiedyś ją shippowałam ale juz tego nie robie xd To są takie..... Skryte marzenia o Raurze.... Hmmm.... Może. No nie wiem.
Dobra. To by było na tyle. Postaram się dodać OS'a jakoś w przyszłym tyg. Ale nic nie obiecuję. Może nawet jutro, dzis..... Nie wiem.... Chce to zrobic jak najszybciej....
Więc kocham was moje ciasteczka.
Do napisania!!
~Wika
Mogę wam to zdradzić.... Może ktoś, już to wie (Tak Agnes. Ty to wiesz xd). Przed R20 pojawi się...... One Shot. Już go kończę.
Będzie on o Raurze. Kiedyś ją shippowałam ale juz tego nie robie xd To są takie..... Skryte marzenia o Raurze.... Hmmm.... Może. No nie wiem.
Dobra. To by było na tyle. Postaram się dodać OS'a jakoś w przyszłym tyg. Ale nic nie obiecuję. Może nawet jutro, dzis..... Nie wiem.... Chce to zrobic jak najszybciej....
Więc kocham was moje ciasteczka.
Do napisania!!
~Wika
sobota, 7 lutego 2015
Notka #3
Cześć ciasteczka wy moje kochane!
Podoba wam się szablon? Mnie osobiście bardzo! Zrobiła go wspaniała dziewczyna z Dellyland [KLIK]. Najlepsza Szabloniarnia EVER!! Alex zrobiła to wspaniale. Nie sądziłam, że będzie to tak wyglądać. Wygląda pięknie nie sądzicie?
Ok. Teraz ważniejsza część notki.
Ok. Teraz ważniejsza część notki.
Przed R20 pojawi się coś innego. Taka niespodzianka, żeby jeszcze bardziej was zniecierpliwić do tego pięknego, okrągłego rozdziału. Mam nadzieję, że się doczekacie
Więc ściskam was mocno i do napisania!
~Wika
Subskrybuj:
Posty (Atom)